Lecz po raz kolejny…
Jednak jego przeczucia się sprawdziły. Zarówno rodzice, jak i siostra ukrywali przed nim stan zdrowia mamy.
Wiedział, że to piękne i szlachetne z ich strony, że nie chcieli go martwić widząc, że jest w nie najlepszej kondycji, ale nie mógł pozbyć się tej odrobiny rozgoryczenia, która jak zwykle, pojawiła się znienacka i zaczęła go męczyć.
Utkwił wzrok w rozgwieżdżonym niebie, szukając w nim jakiegokolwiek pocieszenia.
Jednak gwiazdy pozostały nieme, chłodno i egoistycznie świecąc dla samych siebie, zupełnie nie przejmując się problemami odległych im istot.
Były niesamowicie piękne, ale niedostępne.
Obojętne tym rodzajem obojętności, którego mu brakowało, a którego ostatnimi czasy pragnął z całego serca. By nie musieć cierpieć. By nie obwiniać się za to, że niczego nie może zrobić nawet dla własnej matki…
…zwyczajność okazała się być ciężarem.
Ani on, ani pozostali nie wracali już do tego tematu. Wszyscy postanowili cieszyć się tym, że mogą przez chwilę być razem, jak przed laty; bawiąc się i wygłupiając do późnej nocy, zajadając smakołyki przygotowane przez mamę i siostrę Heechula i po prostu odpoczywając.
Potrzebował tego. Chwili beztroski, która pozwoli mu nabrać sił. Może nie na długo, ale na pewno na jakiś czas.
Przez krótki czas mógł znów poczuć, że jest wolny od wszystkiego, co go przytłaczało.
A myśl o powrocie do Seulu z każdą kolejną godziną zaczynała napawać go jakimś dziwnym rodzajem smutku.
Nie miał jednak pojęcia czy była to jedynie niechęć związana z opuszczeniem rodziców i rodzinnego miasta, czy też kryło się za tym coś jeszcze… odpychał od siebie te myśli jak natrętne muchy powtarzając sobie, że to nie jest istotne, że przecież jakoś to będzie…
Przekonując samego siebie, że tym razem nie pozwoli na to, by coś go przytłoczyło.
Wierzył to naprawdę mocno.
Przez chwilę.
Dopóki nie znalazł się na dworcu sam, wyglądając pociągu do stolicy i ściskając w ręce duży pakunek, który jeszcze przed momentem wręczyła mu mama, prosząc, by podzielił się zawartością z przyjaciółmi z zespołu.
- Mamo, wiesz, że zjem to sam… - przypomniał sobie własne słowa i karcące spojrzenie rodzicielki.
- Ani mi się waż. Zadzwonię potem do któregoś z nich, żeby sprawdzić czy się podzieliłeś!
Uśmiechnął się delikatnie, spoglądając na tory.
I nagle, jego spokojny wcześniej umysł, przeszyła pewna myśl. Myśl, która od jakiegoś czasu pojawiała się w takich sytuacjach. I któremu towarzyszyło dziwne pragnienie… przekroczenia dozwolonej linii.
Wskoczenia na tory. I oczekiwania na rozpędzony pociąg, który miał pojawić się lada moment.
Nie rozumiał tego pragnienia i wiedział, że jest bezsensowne, ale nie mógł się od niego dostatecznie uwolnić. Szczególnie teraz miał nieodpartą ochotę zrobienia jeszcze paru kroków do przodu i czekania na to, co się stanie.
Ale to nie tak, że chciał umrzeć, chociaż wiedział, że właśnie do tego by to zaprowadziło.
Po prostu chciał tam stanąć wiedząc, że nie zdoła uciec. Twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. Z nieuniknionym.
Tak po prostu.
Przymknął oczy. I cofnął się na bezpieczną odległość w duchu dziękując samemu sobie, że jest w stanie to kontrolować. I bojąc się, że kiedyś stanie się to niemożliwe…
… jak w dzieciństwie. Gdy nie mogąc oprzeć się pokusie, otworzył drzwi od samochodu na środku drogi, chcąc z niego wyskoczyć. Wtedy też ta myśl pojawiała się tak nagle. I któregoś dnia po prostu stracił nad nią kontrolę…
Wtedy nic się nie stało, jego siostra zareagowała błyskawicznie.
Ale teraz był sam… sam ze swoimi myślami, z dzikim, nieokiełznanym umysłem, którego czasem najzwyczajniej w świecie się bał…
Nie wiedział, że ktoś chce ten ciężar z niego zdjąć…
Fanmeeting zakończył się, jak zwykle, sukcesem i cały zespół mógł przez chwilę odetchnąć, rozwalając się na przygotowanych wcześniej kanapach bądź krzesłach i planując krótką drzemkę lub – ewentualnie, jak Siwon, wykonać kilka telefonów.
- Do kogo dzwonisz, Siwonie?
- O, hyung – Choi spojrzał na uśmiechniętego lidera – do Heechul hyunga, jak co dzień.
- Robisz to każdego dnia? – wtrącił się Yesung, kręcący się dookoła w poszukiwaniu suchego ręcznika.
- Oczywiście, wy nie?
Reszta pokręciła głowami.
- Nic więc dziwnego, że mówi ostatnio takie dziwne rzeczy… - skwitował Siwon.
- Jakie, na przykład? – Donghae podniósł wzrok znad magazynu, który właśnie przeglądał i skupił go na twarzy kolegi.
- Że go nie potrzebujemy… że nigdy go nie potrzebowaliśmy.
- Nonsens – rzucił Ryeowook – przecież powtarzaliśmy mu tysiąc razy, że nie ma racji.
- On uważa, że to tylko czcze gadanie – Siwon spojrzał na mrugający wyświetlacz telefonu – o, oddzwonił. Wybaczcie, ale serio chcę z nim porozmawiać – zwrócił się do przyjaciół – Tak, hyung? Poczekaj chwilę… - zasłonił dolną część aparatu – pomyślcie trochę nad tym, okej?
Że ktoś stara się zrozumieć…
Cisza panująca w pomieszczeniu zdawała się huczeć bardziej od jakiegokolwiek hałasu. Irytowała i przeszkadzała, nie pozwalając się skupić.
Ale przerwać jej nikt nie miał odwagi. Więc przez dłuższy czas kilku mężczyzn spoglądało na siebie w milczeniu, usiłując znaleźć odpowiednie słowa, by móc zacząć rozmowę. By nie wydać się za poważnym ani zbyt wielkim lekkoduchem. Aby trafić w sedno sprawy.
- Dobra, chłopaki, właściwie to tu nie ma się nad czym zastanawiać – pierwszy odezwał się lider widząc, że reszta raczej nie wyjdzie z inicjatywą – tylko działać.
- Jak? – padło pytanie.
- Co możemy zrobić, skoro nawet nie wiemy, co się dzieje? I czy to coś poważnego, czy tak tylko, przejściowo…
- Gdyby to było przejściowe, to już by mu przeszło.
- Przecież nie zaczniemy nagle zasypywać go telefonami i wiadomościami, bo pomyśli, że sobie z niego żartujemy.
- Najpierw powinniśmy ogarnąć, dlaczego chodzi taki struty, a dopiero potem robić coś w tym kierunku.
- Tak, ale nie możemy przecież siedzieć z nim non stop, mamy swoje zobowiązania…
- Ktoś przecież zawsze zostaje…
- No to skoro zawsze ktoś jest, to dlaczego… dlaczego wszyscy go olewamy? Bo przecież olewamy. Mniej lub bardziej, w taki lub inny sposób, ale jednak…
W pomieszczeniu ponownie zaległa cisza; i tylko zza drzwi słychać było spokojny głos Siwona rozmawiającego przez telefon.
- Wiesz, jesteśmy ludźmi, też czasem chcemy pobyć w samotności i odpocząć.
- To nie zmienia faktu, że raz na jakiś czas…
- Zresztą on chyba nie chce z nami przebywać. Zachowuje się, jakbyśmy irytowali go samym naszym istnieniem.
- A to nie jest akurat normalne?
- No nie wiem…
- Dobra, to co robimy? Leeteuk hyung, jakieś pomysły?
- Ja… nie wiem. Obserwujmy go? Bądźmy przy nim?
- Niby jak, przecież mieszkamy na różnych piętrach…
- Ostatnio mówił, że chciał obejrzeć tę dramę z Sulli…
- Ach, chcesz ją obejrzeć razem z nim, Wookie? Dobrze. O to chodzi. O takie drobiazgi.
Drzwi do sali nagle się otworzyły, ukazując stojącego w progu managera.
- Leeteuk, mogę cię prosić na moment? – zapytał.
- Jasne – lider odwrócił się jeszcze na moment do kolegów. – Obserwujcie go i jakby coś się działo, informujcie mnie, okej?
Wszyscy pokiwali głowami i odprowadzili Jungsu wzrokiem.
- Nie mówcie mu niczego, co by go naprawdę mocno zmartwiło – odezwał się, dotychczas milczący Hyukjae – jest wystarczająco przybity myślą o wojsku.
- Uważasz, że stanie się coś takiego, Hyuk? – Donghae położył mu rękę na ramieniu – Wiesz coś, czego my nie wiemy?
Eunhyuk rozejrzał się po twarzach przyjaciół. Czy oni naprawdę nie kojarzyli faktów? Naprawdę nie rozumieli, co zaczyna się dziać z ich przyjacielem…?
Westchnął i pokręcił głową.
- Po prostu nie męczcie Leeteuk hyunga. Ja się tym zajmę.
… płaczącego mężczyznę.
Musiał pokazać im, że wszystko jest w porządku. Zresztą, ostatnio naprawdę było w porządku. W miarę…
Siedząc przy stoliku, powoli rozpakował jedzenie przygotowane przez mamę. Uśmiechnął się widząc, że zapakowała wszystko tak, że nie będzie miał problemu z podzieleniem wszystkiego na pół. Ba, nawet na trzy części – w końcu jemu też należała się specjalna porcja.
Nie zastanawiając się dłużej, skierował swoje kroki do kuchni i schował smakołyki w lodówce. Spojrzał na zegar zawieszony na ścianie.
„Ktoś powinien już być na dole…”
Nie spiesząc się, zszedł na jedenaste piętro i starając się pozostać niezauważonym przez Kyu, oglądającego coś w telewizji, przemknął przez korytarz. Zostawił wszystko na stole w kuchni i wrócił do siebie.
Kładąc się na łóżku, poczuł się nagle strasznie zmęczony. Raczej nie podróżą ani czymś podobnym. Zmęczony myślą, że, począwszy od jutra, znów będzie spotykał tych samych ludzi i prowadził z nimi tak samo nudne rozmowy. Że będzie musiał po prostu wśród nich przebywać. Choć tak naprawdę sam był dla siebie wystarczająco męczącym towarzyszem. I nie potrzebował innych, nie chciał innych towarzyszy.
Jedyne żyjące istoty, które nie sprawiały, że jego serce stawało się naprawdę ciężkie, były jego koty, które widząc znużenie swojego właściciela, ułożyły się obok niego, delikatnie się o niego ocierając.
Zasnął ukołysany przyjemnym mruczeniem.