piątek, 26 października 2012

8.



Rozbity jak pusta butelka soju.


Blade, mrugające światło telewizora padało na dwie ludzkie sylwetki. Jedna z nich leżała, oparta na kolanach drugiej i beznamiętnie gapiła się w wyświetlane na ekranie obrazy.
Obie chciały się odezwać, ale jakoś nie potrafiły znaleźć odpowiednich słów.
- Heechul… - spróbowała po jakimś czasie kobieta, jednak nie otrzymała od niego odpowiedzi. Mało tego, mężczyzna nie poruszył się nawet o milimetr, jakby celowo nie chcąc zareagować na dźwięk swojego imienia. – Heechul – powtórzyła, przykładając dłoń do jego zaczerwienionej twarzy.
Burknął coś pod nosem, usiłując skupić rozbiegany wzrok na twarzy siostry, co po tylu butelkach soju, ile niedawno opróżnił, było czynem niemalże niemożliwym.
- Myślałam, że mi powiesz, dlaczego postanowiłeś upić się prawie do nieprzytomności akurat w moim mieszkaniu, ale chyba już nie jesteś w stanie… - kobieta zmieniła taktykę. Teraz postanowiła go odrobinę podpuścić.
- Ale do kogo ty mówisz? – odezwał się w końcu młodszy, unosząc prawą dłoń i palcem wskazującym dotykając czubka swojego nosa – Że niby do mnie?
- A czy widzisz tu kogoś jeszcze, oprócz nas?
- A sklonowałaś się, noona, czy coś?
Kobieta zmarszczyła brwi. Nie rozumiała, co ten człowiek bredzi.
- Nie, jestem tu tylko ja. No i ty.
- A widzisz, czyli to mi się dwoi! Ciekawe, czy jak wypiję więcej, to się potroi… - Heechul podniósł się z kolan siostry i sięgnął po kolejną butelkę z alkoholem, jednak wcale w nią nie trafiając. – O, soju mi ucieka… - zauważył, machając dłonią w powietrzu – patrz, noona, jakie wredne to to. Ucieka, jak ja.
Mężczyzna niechcący strącił szkło, które potłukło się, spadając z dość wysokiego stolika.
- I ja to będę musiała sprzątać – Heejin omiotła pokój spojrzeniem i westchnęła, z powrotem skupiając się na swoim bracie, który tymczasem sturlał się z kanapy i na czworaka dotarł do pozostałości po butelce.
- Widzisz, ja też jestem taki roztrzaskany. I niczego już we mnie nie ma. I teraz nadaję się tylko do wyrzucenia.
Kobieta przykucnęła przy Hee.
- Noona, bo ty zaraz powiesz, że gadam głupoty, bla bla bla.
- Całe życie gadasz głupoty – wzruszyła ramionami.
Heechul zaśmiał się głupkowato i trącił potłuczone denko palcem. Po chwili poczuł znajome pieczenie; na opuszce wykwitła niewielka kropla krwi.
- Ale noona, potłuczonego człowieka nikt nie potrzebuje. Zniszczonego człowieka trzeba się pozbyć. – to mówiąc, cofnął się w stronę kanapy, na którą wdrapał się niezgrabnie, by chwilę potem zasnąć głębokim snem.
Heejin, zbierając odłamki i sprzątając dookoła, usiłowała zrozumieć, co brat próbował jej przekazać. Dlaczego uważał, że jest „roztrzaskany”? Czy stało się coś, co sprawiło, że wyglądał tak jak wtedy, gdy tchnięty jakimś irracjonalnym pomysłem pijanego idioty, próbował pozbawić się życia?
Co mogła zrobić, żeby się tego dowiedzieć i żeby mu pomóc?
Przecież zazwyczaj nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele…




Zaprogramowany na życie.


Miał wrażenie, że zachowuje się jak robot. Jak maszyna zaprojektowana do wykonywania swoich zadań, tylko że z bijącym sercem, które przysparzało mu jedynie bólu.
Wstawał, wychodził z domu, jechał do miejsca odbywania służby, tam spędzał kilka godzin na czynnościach, których potem nawet nie pamiętał, potem włóczył się po mieście, chodził pograć w LoLa, spotykał się ze znajomymi, rozdawał przyklejone uśmiechy. Czasami pozował do fotografii, raz po raz ulegając prośbom fanów.
A po powrocie rzucał się na łóżko, nie sprawdzając nawet, czy Heebum ma co jeść. I leżał tak dłuższą chwilę, zupełnie bez ruchu, oddychając bardzo powoli; tak, jakby nawet to było dla niego ciężarem.
Miał wrażenie, że zapętlił się w tej, tak zwanej „normalności”, która wbrew pozorom nie była jego normalnością.
Jedyne, czego był pewien to fakt, że musiał się z tej pętli jakoś wydostać. I jednocześnie nie opuszczało go poczucie, że tak się nie da.
Że wyrwać się może tylko w jeden sposób. Sposób, który przerażał go i pociągał jednocześnie. Był jak ciemna zasłona, która skrywała tajemnicę, którą jednak odkryje, kiedy przekroczy bezpieczną granicę.
Coraz częściej chciał ją przekroczyć i zerwać tę zasłonę. Nawet jeśli porażające światło, jakie się za nią znajduje, miałoby wypalić mu oczy.
Wszystko, byle tylko poczuć się wreszcie wolnym od własnego umysłu, który nie pozwalał mu normalnie funkcjonować…




Pozbawiony nawet przyjaźni ze słowami…


Wszystkie uczucia, które gromadziły się w jego sercu i stawały się jego dręczycielami, przelewał zazwyczaj w muzykę lub słowa, pozbywając się w ten sposób ich nadmiaru.
Pozwalał wyrazom mówić za niego; opowiadać historie, za którymi kryła się cząstka jego samego i która mieściła w sobie jego problemy, z których nie potrafił się nikomu zwierzyć.
Proces twórczy, który był dla niego jak magia, powodująca, że wszystko co złe, rozpływało się nagle, jakby dzięki czarodziejskiemu zaklęciu.
Ale te czary niedawno przestały działać. I wszystkie zmartwienia, nie potrafiąc odnaleźć ujścia, kładły się ciężarem na jego sercu.
Lecz mimo to siadał przy biurku, lub też na ulubionym, szerokim parapecie i popijając herbatę, przepełniony nadzieją czekał na coś, co sprawi, że ta blokada, która utworzyła się gdzieś w jego wnętrzu zniknie, po raz kolejny pozwalając słowom płynąć wartkim strumieniem. Czuł, że tylko w ten sposób mógłby spojrzeć na wszystko z dystansem i zrozumieć to, czego ostatnio pojąć nie potrafił. Własnych, splątanych myśli.
Ale czekał na próżno. Słowa również były przeciwko niemu. Tak jak cały świat, który udawał jednak, że mu na nim zależy; że usiłuje go zrozumieć. Jednak on wiedział, że to wszystko było jedynie ułudą. Że tak naprawdę, ten cień zainteresowania ze strony wszystkich wynika jedynie z chęci pozbycia się ewentualnych wyrzutów sumienia.
Ponieważ jedyne, co robili, to udawane współczucie, które nie wymagało większego wysiłku. Niektórzy posuwali się do kilku niezwykle mądrych, ale nikomu niepotrzebnych rad. I to wszystko.
A nie o to chodziło.
Dlaczego nikt, zamiast pytać, czy potrzebuje pomocy – na co on, wiedząc, że tak naprawdę nikt nie pragnie, by odpowiedział twierdząco, zaprzeczy z całą mocą – nie zapyta "jak mogę ci pomóc?" – Skoro i tak widzą, że tej pomocy potrzebuje…
Heechul wiedział, że niewielu byłoby stać na taki gest. I pomimo tego, że przed całym światem udawał, że wcale nie potrzebuje, by mu takie pytanie zadać, tak naprawdę gorąco go wyczekiwał.




bezwiednie…


Przed sobą miał nieduże, ale niezwykle głębokie pudełko, w które wpatrywał się od kilku minut zastanawiając się, czy jest sens w ogóle do niego zaglądać.
Kilka dni wcześniej otrzymał je od siostry, która oznajmiła, że w środku znajdują się wiadomości od fanów. Czyli jak zawsze prawdopodobnie znajdzie się tam sterta listów z mniej lub bardziej poetyckimi wyznaniami miłości, ewentualnie jakiś rysunek, wycinanka czy też inna forma artystycznej ekspresji.
Długimi, szczupłymi palcami przejechał po krawędziach przedmiotu i powoli uniósł wieczko. Wyciągnął z niego zawartość – całe naręcze różnokolorowych kopert, z jego imieniem na przedzie – czyli było dokładnie tak, jak się spodziewał.
Jednak jedna z nich różniła się od pozostałych. Choć może właściwiej byłoby powiedzieć, że to te pozostałe były inne od tej konkretnej.
Biała, zwyczajna koperta. Niby nic specjalnego, kilka identycznych leżało tuż obok.
Ale ta miała, poza jego imieniem, adres zwrotny. Mimo, iż była bez znaczka.
Heechul zastanawiał się przez chwilę, jaki też jest powód, dla którego ten adres tam widnieje. Po chwili uznał to jednak za pomyłkę i roztrzepanie fanki. I już miał odłożyć list na stertę pozostałych, kiedy nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
Usiadł przy biurku i wyciągnąwszy kartki, zaczął pisać, nucąc pod nosem jakąś rzewną melodię.




… podejmuje ryzyko, by tylko ulżyć cierpieniu swojej duszy. 


To takie dziwne uczucie, pisać do fanki, nawet nie przeczytawszy wcześniej tego, co napisała do mnie… Nie, nie przejmuję się tym specjalnie, po prostu uważam, że to trochę dziwne.
Tak jak to, że na kopercie znalazł się Twój adres… Zrobiłaś to odruchowo, przez pomyłkę czy może… specjalnie, licząc na łut szczęścia? W sumie, cokolwiek by to nie było – udało Ci się. W końcu właśnie Ci odpisuję. Powiedzmy.



Tak sobie myślę, że muszę być naprawdę głupi, albo zdesperowany… albo jedno i drugie, żeby robić coś tak idiotycznego, jak pisanie do jednej z fanek – nie bierz tego do siebie, ale spójrz – nie mam pojęcia, kim tak naprawdę jesteś ani jaka jesteś i czy przypadkiem po otrzymaniu tego listu nie pochwalisz się nim z całym światem i nie wyniknie z tego jakiś skandal. Jestem tego świadomy, a i tak to robię… to chyba dlatego, że aktualnie wszystko mi jedno. Jest mi to obojętne do tego stopnia, że zamierzam nawet napisać Ci coś, czego nie mówiłem dotąd nikomu, nawet najlepszym przyjaciołom. Nie wiem, dlaczego. Po prostu są takie sprawy, których nie mogę wyjawić nikomu z nich i już.
I nie liczę nawet na Twoje zrozumienie; robię to tylko i wyłącznie do siebie, żeby móc pozbyć się tego irytującego szumu w mojej głowie. 

A szumi mi wiele rzeczy. Tak wiele, że właściwie nie wiem, ile dokładnie ich jest. 
Wiesz, mam chorą matkę. Nie jakoś poważnie, ale jednak chorą. I świadomość, że nie mogę teraz przy niej być i nie jestem w stanie niczego zrobić, bardzo mnie boli. Bo ona zawsze była przy mnie, kiedy rozwaliłem sobie kolano, albo gdy leżałem z gorączką. A ja nie mogę. 
Wiem, że ona nie ma o to do mnie żalu, ani nic, ale jednak… trochę to smutne, nieprawdaż? (Nie wiem, dlaczego postawiłem tu znak zapytania, przecież nie podam Ci swojego adresu, na który mogłabyś wysłać odpowiedź…) 

I to był akurat fakt, który jestem w stanie pojąć. Mam na myśli to, że reszta… to wszystko to raczej strzępki uczuć, jakieś dziwne tęsknoty nie wiadomo, za czym, samotność i smutek. I nie mają początku ani końca, więc nie wiem, jak mógłbym się z tego wyplątać. I nie sądzę, by ktokolwiek mógł zrobić to za mnie. A najgorsze jest to, że nie mam ochoty tak żyć. Chcę zmiany. Drastycznej.
Może nawet ostatecznej… Ale brakuje mi chyba jeszcze odrobiny, ja wiem… szaleństwa? 

Jestem zbyt szalony, by normalnie funkcjonować, za mało jednak, by przerwać to wszystko na zawsze. I przez to jestem po środku. 
A tak jest najgorzej. Naprawdę najgorzej. 
Gdybym tylko mógł ruszyć się w którąś ze stron. Obojętnie w którą… 
Cóż, to by było chyba na tyle. Jeśli to przeczytałaś i zachowałaś dla siebie - dzięki, jeśli czyta to teraz cały świat, bo Ci głupio zaufałem – trudno. 
Niech Ci się dobrze żyje,
希 .

poniedziałek, 8 października 2012

7.


… że obserwuje go, gdy ten nie patrzy. 


Kyuhyun kątem oka obserwował skradającego się hyunga, który, najwyraźniej, za wszelką cenę nie chciał być zauważony, czego Kyu zupełnie nie pojmował. Jego oczom nie umknął również fakt, iż Hee trzymał coś w rękach i to coś wyglądało zupełnie jak pudełka z jedzeniem.
Maknae zatarł ręce, chichocząc pod nosem. Powinien to wszystko zjeść sam, zanim ktokolwiek się o tym dowie?
Odczekał moment i tuż po tym, jak jego starszy kolega zamknął za sobą drzwi, czym prędzej pomknął do kuchni i jednym, szybkim ruchem otworzył lodówkę.
- Czeka mnie uczta – jego oczy stały się ogromne, a wypełniony jeszcze przed momentem przekąskami żołądek, nagle zupełnie pusty.
Nie zastanawiając się zbyt długo, wyciągnął pierwsze pudełko. Już miał je otworzyć, kiedy zauważył przyklejoną do niego karteczkę.
„Ani mi się waż, Cho!”
Westchnął. Dlaczego go to spotyka…?
Sięgnął po drugie pudełko, w nadziei, że niczego tam nie znajdzie i będzie mógł się wykręcić krótkim „ale tam nie było napisane, że nie mogę”…
„Zjedz choć odrobinę, a zginiesz!”
Kyuhyun zmarszczył brwi. Czy to było takie oczywiste, że będzie tego próbował?
Wciąż się nie poddając, sięgnął po ostatnie, największe pudełko. I po raz kolejny na wierzchu znalazła się karteczka.
„Głupi maknae.”
Tego było za wiele. Nie dość, że zabrania mu się jedzenia, to jeszcze się obraża. On tego tak nie zostawi. Bo Kyu głodny to Kyu wredny.
- Heechul, co to ma znaczyć? – Cho wszedł do pokoju hyunga bez pukania, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Dostrzegł go, leżącego na łóżku, z ulubioną manhwą w ręce i kotem na brzuchu.
- Coś nie tak, maknae bez manier? – starszy mężczyzna nie zaszczycił go nawet spojrzeniem – Czyżbyś próbował zjeść nie swoją własność?
- W takim razie czyje to jest?
- Na pewno nie twoje.
- Ej, no! – Kyuhyun podszedł bliżej i nie myśląc nad konsekwencjami swoich działań, wyrwał komiks z rąk Heechula.
- Oddaj mi to – usłyszał jego opanowany głos – albo nie, wszystko mi jedno – zmienił po chwili zdanie i przewrócił się na bok – idź już, jestem zmęczony. Jedz sobie co chcesz, nie moja sprawa.
- Hyung…? – Kyu zamarł z książką w uniesionej ręce – nie wkurzasz się? Jesteś chory czy co?
- Spieprzaj – odpowiedział mu cichy, pozbawiony emocji głos, stłumiony przez poduszkę.
- Nie – nie zgodził się młodszy, pochylając się nad Heechulem – nie zamierzam nigdzie sobie iść.
- Rób, co chcesz, wisi mi to.
Obojętność trzydziestolatka zbiła z tropu młodszego mężczyznę. Nie tak zachowywał się na co dzień Kim Heechul. Tamten był nieco bardziej… żywiołowy. Troszkę bardziej niespokojny, jak rzeka, która zerwała tamę. Ten człowiek, który leżał odwrócony do niego plecami, skulony jak embrion, był zbyt opanowany jak na swoje standardy. To było dziwne, ale Kyuhyun miał wrażenie, że jest mu to zachowanie dziwnie znajome…
Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miał pojęcia, jak powinien się zachować.
- Hyung… zagrasz ze mną w coś?
- Nie. Nie potrzebujesz mnie – mruknął tamten w odpowiedzi.
- Do gry?
Nie otrzymał odpowiedzi.
- Głupi hyung – Kyuhyun wyszedł, kręcąc głową.
- Wiem… - wyszeptał Hee, gdy Kyu znalazł się za drzwiami.




Mężczyzna, który ma dość bezczynności. 


Najgorzej mu było z myślą, że nie ma powodów do złego nastroju. A już na pewno nie do aż tak złego. I czuł się z tym tak głupio, że niezwykle trudne stawały się jego spotkania z ludźmi, który byli świadkami jego zachowań. Widział w ich oczach różne rzeczy – od zupełnej dezorientacji aż po troskę. I nie wiedział, co ma z tym zainteresowaniem wokół niego samego zrobić. Zdążył się już od tego odzwyczaić. Od tego, że ciągle jest w centrum czyjejś uwagi.
I miał także wrażenie, że to nie jemu powinno się teraz poświęcać czas. A na pewno nie powinni tego robić jego przyjaciele z zespołu, którzy nagle, nie wiedzieć, czemu, zwalili mu się na głowę, oczekując jakiejkolwiek interakcji z jego strony.
A przecież z nich wszystkich to nie on potrzebował tego wsparcia najbardziej. Nie on. Tylko Kangin, który wciąż nie może się oswoić z nową sytuacją i Leeteuk, który z dnia na dzień chodził coraz bardziej pochmurny. To im należała się uwaga.
- Manager hyung? Na ten twój ślub… tak, na ten, na którym mam być MC, a bierzesz jeszcze jakieś inne śluby…? No właśnie… wezmę ze sobą Kangina, dobra? Jak to nie wiesz, czy będzie mógł, będzie, mówił, że jest wtedy wolny… no, to w porządku. Do zobaczenia za parę dni.
Heechul potarł twarz dłońmi. To był prawdopodobnie dobry pomysł. Będą mieli okazję, żeby zjeść coś dobrego i pogadać, jak kiedyś. Może to Youngwoona otworzy. Może będzie mógł mu pomóc i przy okazji pomoże samemu sobie.
Został jeszcze Jungsu… lider był ostatnio tak zabiegany, że niełatwo było gdziekolwiek go dorwać. Jeśli nie był w pracy, to… na siłowni. A siłownia to ostatnie miejsce, w którym Hee chciałby się kiedykolwiek znaleźć.
„Hyung, znajdź dla mnie czas niedługo.”
„Coś się stało, Heechul-ah? Dzisiaj powinienem być wolny po 22. Chcesz gdzieś wyjść czy zostajemy w mieszkaniu?” 

Heechul przez moment rozważał obie opcje.
„Będę u siebie.” 
Postanowił, że rozwiązywanie własnych problemów zacznie od rozmowy. I być może od pomagania. Bo nie mógł zająć się sobą, kiedy wiedział, że trzeba zająć się przyjaciółmi. Bo jeśli on teraz pomoże im, to potem oni pomogą jemu. Na pewno. Bo przyjaźń to nie byle, co. Nie dla niego.




Uważa, że znalazł rozwiązanie. 


Głowę miał opartą o plecy lidera i z niezwykłą uwagą chłonął każde jego słowo. Słuchał wszystkiego, co miał mu do powiedzenia. A miał wiele. Opowiadał mu o swoich obawach i zmartwieniach. O tym, czego normalnie by nie powiedział, ale nakłoniony nie znoszącą sprzeciwu postawą młodszego o kilka dni przyjaciela, nie mógł zrobić niczego innego.
Spojrzenie Heechula pochmurniało z każdą minutą.
Nawet nie zauważył, kiedy ułożył głowę na udach Jungsu i pozwolił, by ten bawił się jego włosami.
- Właściwie to wszystko to głupstwo – uciął nagle Leeteuk, zaplatając Hee niewielkiego warkoczyka.
- Ale ty lubisz przejmować się głupstwami… – uśmiechnął się delikatnie - hej, co to za warkocz?!
Jungsu zaśmiał się pogodnie i poklepał go po policzku.
- Jesteś taki słodziutki, że nie mogłem się powstrzymać.
- Głupek. Ej, ale tak na poważnie, hyung – Heechul złapał przyjaciela za rękę – rozmawiałeś już na ten temat z Youngwoonem, rozmawiałeś kiedyś ze mną. Wiesz, że nie ma się czego bać i że to szybko minie.
- Chullie, sam wiesz, że strach często wymyka się temu, co wiadome. Że lubi mieszać w głowie… - w pokoju nagle zapanowała cisza; obaj mężczyźni przymknęli powieki, jakby próbując na nowo wszystko przemyśleć.
- Hyung…
- Hee – wszedł mu w słowo starszy; jego głos drżał.
Heechul poczuł na swoim policzku łzę, która do niego nie należała. Wciąż jednak nie otwierał oczu udając, że niczego nie zauważył. Czekał, aż Leeteuk powie coś więcej.
- Ja… tak naprawdę, nie chcę być z dala od was. Nie tak długo. Przez tyle lat byliśmy wszyscy razem, a niedługo… wszystko będę musiał robić bez was, zupełnie sam. Nie będę mógł się z wami widzieć, kiedy będę chciał, nie będę mógł robić wielu rzeczy… z wami.
- … z nimi – uściślił drugi. – To boli! – warknął, gdy został pociągnięty za włosy.
- I dobrze, że boli. Mam ochotę przywalić ci tak mocno, żebyś trafił do szpitala. Jesteś debilem, Heechul.
- Ty… - szybkim ruchem podniósł się z pozycji leżącej i zrównał się wzrokiem z hyungiem. Na usta cisnęło mu się wiele niemiłych słów.
- Tak, ja też nim jestem, ale ty większym. Jak mówię, że z wami, to mam na myśli też ciebie, czaisz? Od kiedy to nie jesteś częścią nas? Od kiedy? I jakim prawem śmiesz twierdzić, że nie jesteś?
Heechul nie umiał mu na to odpowiedzieć. Patrzył mu przez chwilę w oczy, po czym spuścił wzrok.
- Od dawna nie jestem. Od dawna nie mam prawa być. Przecież jestem nikim.
Silne uderzenie zaciśniętej pięści niemal zrzuciło go z łóżka.
Nie rozumiał tego nagłego przejawu agresji. Przecież miał rację, przecież od dawna był tu jedynie „na doczepkę” i wszyscy o tym wiedzieli. On to tylko wypowiedział na głos.
- Idioto skończony! – Leeteuk nawet nie próbował się opanować – postradałeś zmysły?!
- Być może – stwierdził chłodno – ale być może to ty nie dostrzegasz oczywistych rzeczy – Hee nie próbował uchylić się od zadawanych mu policzków.
- Obudź się, debilu! Jesteś najważniejszy – lider zamarł z ręką w powietrzu – dla mnie jesteś najważniejszy. Zespół też cię potrzebuje, zrozum to w końcu!
- To ty zrozum. Nie jestem ważny, a już na pewno nie dla siebie.
Ostatni policzek i trzaśnięcie drzwiami.




Ale gubi się w plątaninie bólu, wspomnień i odrzucenia.


Bolało go serce. Czysty, fizyczny ból rozsadzał jego wnętrze, wtórując boleści, jaką zadał mu wcześniej przyjaciel. Ale było mu z tym dobrze. Przynajmniej czuł, że jeszcze żyje i na dodatek, gdzieś tam, w ciemnych zakamarkach duszy zaczęła rodzić się w nim myśl, że może to, co powiedział mu wcześniej nie jest tak do końca prawdą.
Że być może, jakiś czas temu wmówił sobie pewne rzeczy i teraz tylko robi z siebie ofiarę. I staje się dokładnie takim typem osoby, której nie znosił najbardziej. Osoby wymuszającej uwagę i współczucie.
A może zawsze taki był? I jedyne, co robił, to chował tę część siebie gdzieś, gdzie sam nie mógł jej znaleźć. I teraz, ten niechciany i zapomniany kawałek jego osobowości postanowił dać o sobie znać, irytując go tak bardzo jak padający za oknem deszcz.
Ten deszcz… z ogromną prędkością przecinający powietrze… sprawiał, że wracały wspomnienia chwil, które najchętniej wymazałby ze swojego umysłu. Wspomnienia sprzed dwóch lat, których nie chciał mieć, a które uporczywie się go trzymały i przypominały o sobie w takie deszczowe dni jak ten.
Przypominały mu kierunek, w którym się wtedy poruszał. Który nie był dobrze obranym kierunkiem, ale przynajmniej gwarantował ukojenie… Może powinien rozważyć go ponownie…?
- Heechul-ah… - w pokoju po raz kolejny pojawił się Leeteuk, tym razem jednak trzymając w dłoniach apteczkę.
Hee westchnął przeciągle. Czy nie tego właśnie chciał?
Dlaczego więc czuł, że to wszystko nie tak powinno się potoczyć? Że powinno wyglądać inaczej…?




Bardzo nieudolnie próbuje sobie pomóc. 

Nigdy nie uważał alkoholu za swojego wroga. Wiedział, że jeśli tylko będzie pić z umiarem, wszystko pozostanie w jak najlepszym porządku. I nawet jeśli troszkę się upije, tak jak to zrobił tego dnia, to nic się nie stanie, każdy przecież raz na jakiś czas musi zwyczajnie się spić. A on już dawno tego nie robił. Nie w samotności.
Łzy spływały po jego bladych policzkach, tonąc gdzieś w materiale jego rękawa, którym ocierał zmęczoną płaczem twarz.
Zawsze płakał, kiedy pił w samotności. Nawet, jeśli nie miał konkretnego powodu. Ale teraz… czuł, że wszystko wali mu się na łeb na szyję, a on nie potrafi nad tym zapanować.
Spojrzał na pustą szklankę, którą trzymał w dłoni i na równie puste butelki soju, leżące na stole.
- Noona na pewno coś ma w szafce… - mruczał do siebie, pociągając nosem i rozglądając się po kuchni swojej siostry w poszukiwaniu alkoholu.
Otworzył jedną z nich i uśmiechnął się sam do siebie, widząc dwa rządki zielonkawych butelek. Jego noona była przygotowana na wszelkie okazje…
- Dwa lata temu trzymałaś tu proszki nasenne, noona… - wyszeptał, uśmiechając się cierpko do wspomnień.
- Na szczęście nie jestem tak głupia, żeby wciąż je tu mieć – usłyszał zza pleców ciepły, ale zmartwiony kobiecy głos. – Znów pijesz u mnie, sam, po ciemku?
Heechul zignorował pytanie.
- Dwa lata temu też przyszłaś, kiedy zamierzałem poczęstować się czymś z tej szafki – zaśmiał się i czknął – Noona, ty to masz timing…
- Na szczęście, Heechul, na szczęście.
Delikatne ramiona objęły jego własne.