niedziela, 26 sierpnia 2012

4.


Cierpieniem, które niszczy blask ciemnych tęczówek. 


Zatrzaśnięty w swoim niewielkim świecie, pochłonięty sobą, nie słyszał niczego – ani pomrukiwania kota, które jeszcze do niedawna było dla niego pocieszeniem, ani tykania zegara, które zawsze doprowadzało go do szału, ale nie miał serca go wyrzucić, ponieważ dostał go od dziadka… ani nawet potwornego hałasu, jaki dochodził właśnie z niższego piętra.
Nie zauważył także, że drzwi od jego drzwi otworzyły się nagle i równie gwałtownie zostały zamknięte.
- Hyung, ratunku! – wołał od progu zdyszany Donghae, rozglądając się w poszukiwaniu Heechula – Hyukjae goni mnie od piętnastu minut i każe zjeść swoje skarpety, bo przegrałem… - mężczyzna zawiesił głos, odnajdując w półmroku skuloną sylwetkę osoby, której szukał i zaskoczony przez chwilę się w niego wpatrywał - … zakład – dokończył, gdy jego hyung podniósł głowę, by na niego spojrzeć.
Hee zmarszczył brwi, jakby próbując skojarzyć tylko jemu znane fakty.
- Ryba – wychrypiał w końcu – aha – dodał po chwili, nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi kolego z zespołu.
Donghae zapalił światło i podszedł bliżej; kucnął przy przyjacielu i przez dłuższą chwilę przyglądał się jego twarzy, po której wciąż spływały łzy, choć teraz już znacznie wolniej.
Już dawno nie widział go tak smutnego…
- Hyung, nie płacz – objął go i ułożył sobie jego głowę na ramieniu – przecież nie znosisz płakać.
Heechul wtulił się w przyjaciela, pragnąc wchłonąć ciepło, które od niego biło.
- Używasz tych samych perfum co ja, czy zabrałeś moje? – rzucił, przytulając się jeszcze mocniej. Nie chciał zrzucać na tego chłopaka swoich problemów, więc musiał zmienić temat. I jakoś opanować te łzy, które wciąż wydostawały się z jego oczu. I przede wszystkim nie pokazać, że z całego serca łaknął tej bliskości, której właśnie doświadczał, a której tak bardzo mu brakowało…
- Wybacz, hyung, odkupię ci… - wyszeptał tamten, z czułością przesuwając dłonią po jego włosach i delikatnie się kołysząc; dokładnie tak, jak wiele lat temu robił to Hee w stosunku do niego; tak jak matka uspokaja dziecko, wystraszone nocnym koszmarem… - o ile przestaniesz już płakać.
Starszy prychnął i niezbyt mocno uszczypnął Hae w bok.
Donghae odsunął się odrobinę, po czym z uśmiechem na ustach starł ostatnie łzy z policzków Heechula.
- Hyung, jestem pewien, że Sardela zaraz mnie tu znajdzie i zmusi do okropnych rzeczy, więc pogadamy jeszcze innym razem, dobrze? – rzucił, słysząc pokrzykiwanie w korytarzu - I wszystko mi wyjaśnisz, okej? – poklepał go delikatnie po policzku.
Zanim zdążył odpowiedzieć, drzwi do pokoju ponownie się otworzyły i stanął w nich, niezmiernie z siebie zadowolony, Eunhyuk.
- Wiedziałem, że tu będziesz! – zawołał, machając parą skarpetek. – Nie unikniesz swojej kary! – powiedział, po czym zwrócił się do Heechula – wybacz, hyung, że ci przeszkadzamy.
- Ta… - westchnął i obserwował, jak zarówno Hyuk jak i Hae opuszczają pomieszczenie.
- Hae, czy on płakał…? Wtedy, w pokoju? – zapytał Hyukjae jakiś czas potem.
- Tak. Tylko jeszcze nie wiem, dlaczego.
- Dowiedz się… a jak już się dowiesz, to wtedy coś wymyślimy – stwierdził Hyuk, pewien swoich słów i jednocześnie gorąco pragnących, by nie było to nic poważnego…




Który zasłania radość.


Czy nikomu nie wpadło do głowy, że on potrzebuje, by mu trochę „poprzeszkadzano”…? Że siedząc tak w samotności, nie mogąc się do niej przyzwyczaić, potrzebuje czyjejś obecności, by móc sobie z nią jakoś poradzić? Czy naprawdę nikt jeszcze nie odgadł, jak bardzo domaga się tego jego serce?
Ale z drugiej strony, skąd mieli to wiedzieć, skoro jeszcze ani razu im o tym nie powiedział? Skoro wciąż gra towarzyskiego i radosnego i, co paradoksalne, kochającego swoją samotność…
Jednak znali go już tak długo… tak długo, że przecież powinni cokolwiek zauważyć.
Na przykład fakt, że już z nimi nie jada, że nie wita się z nikim, kiedy wraca ze służby ani kiedy oni wracają…
Wiedział, że są to tak naprawdę błahe sprawy, które łatwo przeoczyć. Ale i tak wciąż tkwił w nim niewielki kolec przepełniony żalem do każdego, komu pozwolił się trochę bliżej poznać. I wydawało mu się, wciąż mu się wydawało… że tak naprawdę, Kim Heechul jako osoba, nie artysta, nie ktoś, kto może być w czymś przydatny i pomocny… że nikogo nie obchodzi jego los. Mimo, iż raz na jakiś czas wszyscy powtarzają, jak jest dla nich ważny.
Ale kiedy zauważają, że w niczym się im nie przyda… po prostu odchodzą.
Każdy odchodzi.
Każdy w końcu zostawia go samego.
I to była wyłącznie jego wina.
Wina jego trudnego charakteru. Charakteru, nad którym pracował już od wielu lat, a który wciąż był nie taki, jak trzeba.
I właśnie dlatego wszyscy go zostawiali. Nie mogli go znieść. Jego niedoskonałości, która drażniła nawet jego samego.
Wszyscy, po kolei… Szkolni przyjaciele… A potem nawet najbliższy mu przyjaciel… ten najbliższy z najbliższych; ten, który zapewniał, że go kocha, że go nigdy nie opuści… on także zostawił go bez słowa pożegnania a jedynie z pustką…
Więc, skoro odszedł nawet on… to jest tylko kwestią czasu, kiedy zostawią go pozostali.
Zapomną o nim.
Właściwie dlaczego nie…?
Bycie całkowicie zapomnianym, a w następstwie tego zupełnie odizolowanym od świata… mogło być nawet ciekawe. Izolacja nie mogła być taka okropna, w końcu byłby z daleka od wszystkich… żyłby tylko on sam tylko w swoim pustym świecie. Spokojnie, obojętnie.
Może wtedy samotność nie byłaby tak przerażająca? Może nawet by ją polubił…?
W takim razie musiał po prostu jakoś przeczekać ten czas… żyć z daleka i obserwować, jak wszyscy o nim zapominają. Jak na dźwięk jego imienia reagują krótkim: „kto?”
Poczeka. I tak nie miał innego wyjścia.




I który nie pozwala mu ruszyć naprzód. 


Donghae nie przyszedł. Ani tego samego dnia, ani następnego, ani nawet kilka dni później.
Heechul wiedział, że tak będzie. Czuł to wcześniej każdym nerwem. I myślał, że nie sprawiło mu to zbyt wielkiego zawodu… ale po raz kolejny było to jedynie kłamstwo, które powtarzał sobie za każdym razem, gdy zaczynał się czuć z tego powodu źle.
Powtarzał sobie, że tamten przyszedłby, gdyby tylko mógł. Tłumaczył swojemu zranionemu sercu, że jego dongsaeng naprawdę nie ma czasu, nawet na sen. Że na pewno o nim myśli i czeka na okazję do rozmowy… i jednocześnie nienawidził się za te złudne, w jego mniemaniu, nadzieje. Za fakt, że wciąż wierzy w takie rzeczy choć obiecywał sobie, że przestanie, że już więcej nie da się oszukać…
Miał tego naprawdę dość. Czekania na kogokolwiek, kto będzie go chciał wysłuchać.
Ponieważ nikt nie przychodził.
Ponieważ prawdopodobnie nikt nie czuł się na siłach, by zmusić go do zwierzeń.
Czy to faktycznie było takie trudne…?




Płaczący mężczyzna czuje się wszędzie nie na miejscu. 


Mimo, iż bardzo tego nie chciał, po wielu gorących namowach, przystał na propozycję Hongkiego.
„Hyung, pojedźmy na wycieczkę! Wciąż mam nasze pieniądze za drugie miejsce. Będzie zabawnie, zaprosiłem też innych znajomych! No zgódź się, i tak masz wolny weekend…”
Nie rozumiał sam siebie. Ale się zgodził. Bardzo wbrew sobie i wbrew pragnieniu, by przez cały weekend po prostu wylegiwać się w łóżku…
I był Hongkiemu wdzięczny. Po raz pierwszy w życiu był wdzięczny temu namolnemu, kochanemu dziwakowi za jego wysiłek włożony w poprawienie mu humoru.
I chociaż nie do końca mu to wyszło, chociaż często dochodziło między nimi do nieporozumień, to jednak ten wyjazd, do miejsca, w którym był pierwszy raz, w którym znał go mało kto, pozwolił mu odetchnąć na krótką chwilę. I zapomnieć.
Przez ten jeden weekend… po prostu żył, nie zastanawiając się nad tym, co robił. Nie myśląc o swoich potrzebach, żalach i smutkach. Żył, nieco obojętnie, ale wygodnie.
Ale nawet obojętność go w końcu zmęczyła. Bo obojętność w obcym miejscu jest ciężarem, który trudno nieść.




Więc wciąż szuka tego swojego, odpowiedniego miejsca na ziemi. 


Naprawdę myślał, że wróci do pustego mieszkania i jak zwykle położy się na łóżku albo stanie przy ulubionym parapecie i zatonie we wspomnieniach.
Ale… kiedy wszedł do własnego pokoju zauważył, że oprócz niego i kotów, w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze.
Donghae.
Wpatrywał się w niego przez chwilę, jakby nie dowierzając w sygnały, jakie wysyłał mu zmysł wzroku. Jakby jedynie wyobraził sobie sylwetkę swojego przyjaciela, którą przecież tak często w ostatnich dniach przywoływał…
- Przepraszam, że tak wtargnąłem – usłyszał – ale obiecałem, że z tobą porozmawiam.
- Teraz…? – warknął, by po chwili ze złości na samego siebie wbić sobie paznokcie w nadgarstek.
Niezrażony jego tonem mężczyzna kiwnął głową.
- Hyung, coś bardzo mocno cię martwi, prawda? – zapytał bez ogródek, uśmiechając się zachęcająco.
Heechul usiadł na swoim ulubionym fotelu i zapatrzył się w przestrzeń. Jak miał mu to wszystko powiedzieć? Jak miał wyrazić słowami coś, czego nawet nie potrafił nazwać…?
- To nie tak… - odezwał się po jakimś czasie, próbując się skupić - … to nie tak, że martwi mnie jakaś
konkretna rzecz, Ryba…
- Co się dzieje? – przejęta mina dongsaenga sprawiła, że starszy poczuł w środku dziwne mrowienie -
coś nie tak w twoim miejscu pracy?
- Nie, chyba nie – zastanawiał się głośno – nie mam tam żadnych problemów… odkąd przestałem prowadzić audycję w radio, już nikt się chyba na mnie nie skarży, więc szef też się nie czepia…
- A czepiał się wcześniej?
- No mówię, że jak były na mnie skargi. Że gwiazdorzę, że się panoszę, że osoba wykonująca służbę publiczną nie powinna robić takich rzeczy…
- Ale czy to nie przypadkiem szef zlecił ci prowadzenie tej audycji?
- On sam. Ale wiesz… potem wziął stronę opinii publicznej – Heechul wzruszył ramionami. - Ale miał rację, naprawdę pozwalałem sobie na zbyt wiele… - przygryzł policzek od środka i zamilkł. Czekał na jego reakcję.
Donghae powinien potwierdzić jego słowa… tak powinno być… mimo, że tak naprawdę czekał na zaprzeczenie; na to, że ktoś w końcu stwierdzi, że to nie tak, że on, Kim Heechul wcale nie przekroczył żadnej granicy, że dał sobie radę… czekał na słowa, które staną się jego pociechą i usprawiedliwieniem.
I otrzymał je. Gorące zaprzeczenie wypłynęło z zaaferowanych ust młodszego mężczyzny i sprawiły, że Hee po raz pierwszy od dłuższego czasu szczerze się uśmiechnął.
- Hyung, naprawdę nie zrobiłeś nic złego! – Hae dostrzegł jego uśmiech – o widzisz, jak ze mną pogadasz chwilę, to od razu lepiej wyglądasz. Uśmiechaj się częściej hyung.
Przytaknął i poprosił, żeby tamten już sobie poszedł. Nie dlatego, że przeszkadzała mu jego obecność –
wręcz przeciwnie, pragnął jej jak mało kto. Ale wiedział, że ten facet ma z samego rana wiele zajęć i naprawdę nie chciał być przyczyną jego niewyspania. Nie mógł mu odbierać idealnej okazji do paru ładnych godzin snu.
Ale wtedy usłyszał coś, co zupełnie wytrąciło go z równowagi.
- Hyung… mogę dziś spać z tobą…?
- Niby dlaczego…? Nie masz własnego łóżka?
- Mam. Ale po prostu się za tobą stęskniłem, hyung.
- Rany… nie umiem ci odmówić, jak tak na mnie patrzysz – Heechul skrzywił się, spoglądając w oczy przyjaciela. – No kto to widział, żeby ryba patrzyła na ciebie oczami zranionego szczeniaczka…

wtorek, 21 sierpnia 2012

3.



Na twarzy maluje sobie uroczy substytut szczęścia. 


Przez cały tydzień nie zamykał się w ciemnym pokoju, nie zostawał sam ze sobą i swoimi myślami ani na moment, uśmiechając się do słońca jak do najlepszego przyjaciela i wesoło spacerując po sklepowych alejkach. Już dawno nie był na zakupach, od tak, tchnięty jakimś kaprysem, dziką chęcią wydania kilku won na rzeczy, które nie są mu szczególnie potrzebne, a które sprawią, że będzie wyglądał tak dobrze, jak to tylko możliwe.
Pragnął kupić coś, co zamaskuje jego podejrzaną bladość i zmęczenie. I co sprawi, że poczuje się lepiej.
- W czym mogę służyć? – usłyszał przyjazny głos ekspedientki. Westchnął. Zazwyczaj pracownice tego typu butików, do którego właśnie wstąpił, nie narzucały klientom swojej obecności, ale ta albo była tutaj nowa… albo liczyła na to, że on, bądź co bądź idol, poświęci jej odrobinę uwagi.
Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się najdelikatniej i najprzyjaźniej, jak tylko potrafił.
- Potrzebuję garnituru, takiego na lato… - spojrzał na siebie w lustrze – może w jakimś pastelowym kolorze…?
Kobieta kiwała głową tak ochoczo, jakby od tego zależało jej życie.
- Co pan myśli o bladym różu? – podsunęła mu delikatny materiał, który natychmiast od niej odebrał, nie omieszkując musnąć jej dłoni opuszkami palców. Uniósł lekko prawy kącik ust, z satysfakcją przyglądając się, jak na twarz kobiety wpływa delikatny rumieniec.
A więc jej się podobał… więc nie stracił jednak tego czaru i uroku, który przyciągał do niego kobiety; był święcie przekonany, że zniknął wraz z jego pewnością siebie.
- Nie będę w tym wyglądał jak nieboszczyk? – przyłożył marynarkę do ciała.
- Pan, jak nieboszczyk? Ależ skądże! – ekspedientka zaprzeczyła z całą mocą.
- Tak czy inaczej, różowy nie. Może słomkowo żółty? – zaproponował, szukając wzrokiem odpowiedniego odcienia.
- Jak pan sobie życzy – podała mu garnitur w tym kolorze, ukrywając swoje niezadowolenie. Ale on i tak je zauważył.
- Według pani nie będę w tym dobrze wyglądał? – postanowił się z nią odrobinę podroczyć.
- Ależ skądże, na pewno będzie panu pasować… z nieco jaskrawszą koszulą.
Westchnął. Mógł się tego spodziewać. Niezależnie od tego, kim jest, wciąż należy do jej klienteli i jej zadaniem jest wcisnąć mu jak najwięcej rzeczy.
Normalnie zbyłby ją kilkoma słowami i sam wybierałby stroje, ale tego dnia stwierdził, że dlaczego by miał nie posłuchać czyjejś sugestii… raz na jakiś czas można się poświęcić. Szczególnie, kiedy człowiek za wszelką cenę stara się nie myśleć o niczym.
Przebierał się i przyglądał się swoim kolejnym odsłonom w ogromnym lustrze. I pozwalał, by tamta kobieta decydowała za niego. 
Czuł się jak dziecko wybierające się na zakupy z mamą, ciche i posłuszne jej wyborom. Tak niecodziennie.
- Wezmę ten zestaw – oznajmił po niemal godzinie, stwierdziwszy uprzednio, że wystarczy siedzenia w jednym sklepie. Pożegnał się i posyłając ekspedientce całusa, ruszył przed siebie.
„Udawanie szczęścia też jest całkiem niezłe” – stwierdził.





Tylko po to, by po chwili pomylić go z tym prawdziwym.


- Ahjumma! – wykrzyknął, po czym mocniej ściskając torby z zakupami, podbiegł do małego, ulicznego stoiska z ddeokbokki, przelotnie oblizując usta.
- Aigoo! – starsza pani dotknęła swoich policzków, wyraźnie zaskoczona wizytą mężczyzny. – Chłopcze, gdzieś ty się podziewał! Ile to już lat minęło, odkąd byłeś tu ostatnio? – zastanawiała się, gestem nakazując mu, by usiadł.
- Co najmniej pięć, ahjumma.
Kobiecina uśmiechnęła się delikatnie.
- Wciąż mówisz do mnie ahjumma, a ja spokojnie mogłabym być twoją babcią, dzieciaku – pogroziła mu palcem, śmiejąc się pod nosem i podając mu porcję jedzenia. – Wciąż nie jesz gorących rzeczy, prawda?
Kiwnął głową.
- Nieprawda, jak taka piękna i młoda kobieta miałaby być w takim wieku, żeby być moją babcią? – prawił jej komplementy, nawet tego nie zauważając.
Rozejrzał się dookoła; okolica nie zmieniła się ani trochę, odkąd przyszedł tu po raz pierwszy, tuż po przesłuchaniu do SM… każdy jej metr był wypełniony wspomnieniami… Znów wydawało mu się, że ma kilkanaście lat i jest tym samym zadziornym, radosnym Heechulem, co wtedy…
- Nie gadaj głupot, mnie nie nabierzesz na takie gadki, ja wiem, jakie z ciebie jest ziółko, widziałam cię kilka razy w telewizji – staruszka żartowała sobie z niego w najlepsze, ciesząc się z ponownego spotkania.
- Przyłapałaś mnie, ahjumma… - zrobił smutną minę – i co teraz?
- Dzieciaku… - uśmiechnęła się – zjesz jeszcze jedną porcję mojego ddeokbokki, bo widzę, żeś jakiś taki mizerny… jesteś chory?
Zmartwienie w jej głosie sprawiło, że w sercu mężczyzny coś drgnęło.
Ale co miał jej odpowiedzieć? Że sam nie wie, jaki jest powód tej jego mizerności?
- Nie, z moim zdrowiem wszystko w porządku. Tylko tak jakoś… chyba jestem zmęczony.
- No jak to? – nie dowierzała – Ludzie mówią, że ostatnio jak odbywasz tę służbę publiczną, to masz mniej zajęć…
Wzruszył ramionami.
- Może ty się zwyczajnie nudzisz? Powiedz mi dzieciaku, masz ty kogoś?
Nie od razu zrozumiał, co kobieta miała na myśli i początkowo chciał powiedzieć, że oczywiście ma wielu przyjaciół, z którymi spędza czas, ale kiedy pojął sens jej słów nie mógł zrobić nic innego, jak tylko zaprzeczyć.
- Aj, dzieciaku, baby ci trzeba, swoje lata już masz… dzieciaki mojego najmłodszego syna są w przedszkolu, a ty wciąż się obijasz… - mimo, iż ahjumma podtrzymywała radosny ton i uśmiechała się pogodnie, on nie mógł odebrać tego jako przyjazny, nic nie znaczący przytyk.
Skrzywił się, ale nie chcąc zniszczyć tej atmosfery, mruknął coś niewyraźnie pod nosem i dokończył jedzenie. Myślał, że gdy tutaj przyjdzie, tego typu komentarze nie będą miały miejsca, nawet w żartach. I pomylił się, po raz kolejny. 
Miał wrażenie, że cały świat jest przeciwko niemu, że atakuje go z każdej strony i to bez ostrzeżenia.
I mimo, że ze wszystkich sił starał się od tego uciec, nigdy mu się to nie udało.
Jak w pułapce, z której nie ma wyjścia…




By znów oderwać się od samego siebie. 

Miał już wracać do domu, kiedy w kieszeni zabrzęczał jego telefon.
„Nie masz ochoty się spotkać, hyung? Znalazłem ostatnio świetny lokal.” – odczytał wiadomość od Geunsuka.
„Wróciłeś już z Japonii? Co tak szybko?”
„Stęskniłem się za tobą, hyung!”
– mężczyzna roześmiał się, stojąc na środku ulicy i przyglądając się wiadomości od młodszego kolegi. Wiedział, że jego słowa są oczywistym kłamstwem, że tak naprawdę jego towarzystwo nikomu nie było ostatnio na rękę… Bo nie potrzebowali tej przygaszonej części Kim Heechula, ale tej rozrywkowej. I na siłę próbowali go rozerwać na milion różnych sposobów. Czyżby Geunsuk dołączył do tej zgrai idiotów, która myślała, że to coś pomoże…?
„Dobra, dobra. Przyznaj się po prostu, że wszyscy cię zostawili i nie masz z kim pić.” – odpisał niemal natychmiast.
„Hyung, jak możesz w tak okrutny sposób odrzucać moją miłość?!”
„Nie narzekaj jak głupia nastolatka. Podaj mi adres… Zaraz będę, nie pij więcej i nie rozbieraj się przy niewinnych ludziach. Czaisz? ŻADNEGO STRIPTIZU W LOKALU I JEGO OKOLICACH.”
„Hyu~~~~~~~~~~ng, kocham Cię!!! Okej, poczekam aż przyjedziesz i zrobię Ci prywatne show!!! Hyung jest najlepszy!!!”

Heechul uderzył się otwartą dłonią w czoło. Było gorzej niż przypuszczał; Tamten debil najwyraźniej pił już od dłuższego czasu i najwyższa pora, żeby go stamtąd zabrać, skoro nikt inny się do tego nie kwapił. Sprawdził czy ma wystarczająco gotówki, by zapłacić pracownikom lokalu za milczenie oraz ewentualne zniszczenia i ruszył przed siebie.

Pomieszczenie, do którego wszedł, stylizowane było na późne lata siedemdziesiąte; gdzieś w głębi jakiś utalentowany chłopak siedział na wysokim krześle i grał na gitarze.
Przez chwilę rozglądał się dookoła, szukając znajomej sylwetki, ale chwile później poczuł czyjąś brodę na swoim obojczyku.
- Hyuuuuung… - przywitał go młodszy, mocno zachrypniętym głosem.
Heechul skrzywił się; ostra woń alkoholu i papierosów drażniła jego zmysł węchu.
- Miałeś przestać tyle palić… - syknął, strząsając głowę artysty z ramienia – a nie zacząć jeszcze więcej.
Geunsuk czknął i uśmiechnął się przepraszająco.
- Przygotowywaliśmy z Big Brotherem nowy koncert Team H i jakoś tak.
- Nie tłumacz mi się, nie jestem twoją matką. Ale nie dzwoń potem i nie narzekaj na płuca – starszy spojrzał na swojego przyjaciela, który głupio się do niego uśmiechał i postanowił, że nie pozwoli mu więcej wypić. – Chodź, człowieku, zawiozę cię do domu.
- Ale hyung, nie napijesz się ze mną? – zrzedła mu mina.
- Zapomnij. Jutro rano muszę być w biurze.
Geunsuk prychnął.
- Jakiś ty się zrobił poważny, hyung. Wcześniej takie rzeczy ci nie przeszkadzały…
- Wal się – warknął i odwrócił się na pięcie, ale po chwili zmienił zdanie. – Masz trzy minuty, żeby stąd wyjść, potem zostawiam cię na pastwę losu.
Z zadowoleniem obserwował, jak tamten dopija swoje piwo i kieruje się do wyjścia.
- Jestem – próbował stanąć prosto i zasalutować, ale poddał się, nie mogąc złapać równowagi.
- Widzę. Poczekaj na zewnątrz, ale nie tańcz przed przechodniami. Nie zamierzam cię potem tłumaczyć na posterunku – Hee pobiegł szybko do kasy, uregulować rachunek za przyjaciela, któremu nie przyszło to nawet do głowy.
Wybuchnął głośnym śmiechem, kiedy zobaczył Suka, który stał oparty o jakiś słup i machał szaleńczo głową, podśpiewując coś pod nosem.
- Hyuuuung – podbiegł do niego – to jedziemy do mnie, tak?
Kiwnął głową i złapał im taksówkę. Z pomocą kierowcy udało mu się zapakować, nagle pełnego sprzeciwu, kolegę do środka.
Nie minęła nawet minuta, jak młodszy oparł głowę na jego ramieniu i zaczął rozpinać guziki swojej koszuli.
- Hyuuuuuung, gorąco – jęknął, po czym, nieświadomy zagrożenia, sięgnął do jego guzików.
Heechul uśmiechnął się chytrze. Skoro tamten chciał zabawy, to będzie ją miał.
- Ach, mój dongsaeng jest dziś na mnie strasznie napalony – mruknął mu na ucho, po czym delikatnie pogładził go po policzku – poczekaj aż dotrzemy na miejsce… - popukał jego usta opuszkiem palca i oblizał wargi koniuszkiem języka, próbując się nie roześmiać. Kątem oka widział też konsternację taksówkarza – Spokojnie, ja się tylko z niego nabijam – oświadczył, zasłaniając jednocześnie uszy swojemu towarzyszowi.
- Hyuuuung… - Geunsuk przybliżył twarz do jego tak, że prawie stykali się nosami – co zamierzasz…? – próbował skupić wzrok na starszym, ale jakoś nie potrafił.
- Zobaczysz… - ciągnął dalej, przysuwając twarz jeszcze bliżej. Rozchylił wargi i udawał, że przymyka oczy.
- Hyuuuuuuuuuuung, zamierzasz mnie pocałować?
- Mhm – szepnął, po czym odepchnął od siebie kolegę i zaczął się śmiać – chyba po moim trupie, człowieku. Nie jesteśmy na scenie.
- Hyung… dlaczego mam wrażenie, że wykorzystasz to kiedyś przeciw mnie…?
- Cóż, mogłeś nie pisać, żebym przyszedł – podsumował, uśmiechając się.




Ale to napełnia jego serce jeszcze większym cierpieniem.


Oparł się o parapet i złapał za koszulę w okolicy serca. Łapał powietrze łapczywie, jak ktoś, komu go nagle zabrakło.
Kiedy znalazł się w ciszy własnego pokoju, kiedy opadło z niego wszystko to, co przeżył tego dnia, zabrakło mu tchu.
Nie wiedział, że zachowywanie się „jak zawsze” będzie czymś tak męczącym i że powrót do domu niemal go oszołomi, tak skrajnie różne było to, co pokazywał, a co czuł w samym środku.
Powolutku osunął się na ziemię, za wszelką cenę próbując wyrównać oddech.
W mroku dostrzegł dwoje kocich oczu, intensywnie w niego wpatrzonych.
- Heebummie… - wyciągnął ku nim rękę, przywołując zwierzę do siebie, by za moment schować twarz w jego miękkiej sierści. – Heebummie, co się ze mną dzieje…?
Kot poruszył się niespokojnie, kiedy poczuł na swoim grzbiecie coś wilgotnego.
Jego pan znów płakał…

środa, 15 sierpnia 2012

2.

  1. ... odpowiednich rozwiązań... 


Nie znosił, kiedy z samego rana budzi go natrętnie dzwoniący telefon; nie wtedy, kiedy zaledwie kilka godzin wcześniej dotarł do własnego pokoju w hotelu, potwornie zmęczony całonocnym imprezowaniem i nocną podróżą.
- Tak? - warknął do słuchawki, wolną dłonią przecierając oczy.
"Nigdy więcej jazdy busem do Kyunggi-do w środku nocy"
- Hyung, o której zaczyna się ten turniej? - usłyszał charakterystyczny głos Hongkiego, domagający się odpowiedzi.
Miał ochotę zrobić mu krzywdę. Nie tylko dlatego, że budził go tak wcześnie, ale także - a może przede wszystkim za to, że tamten brzmiał całkiem rześko, chociaż wpił od niego dużo więcej i balował o niebo intensywniej. Ale to Heechul, nie tamten czuł się, jakby ktoś przywalił go ciężkim, kamiennym blokiem.
"Robię się stary czy to coś innego?" - przemknęło mu przez myśl.
- Po południu, dzieciaku - oznajmił młodszemu, starając się brzmieć w miarę łagodnie. Nie mógł sobie dziś pozwolić na jakiekolwiek gesty lub słowa, które mogłyby obrazić jego dongsaenga; musieli dzisiaj dogadywać się jak najlepiej, by móc wygrać turniej League of Legends, na który szykowali się już od jakiegoś czasu. - A teraz, jeśli chcesz żyć, pozwól mi spać dalej.
Hongki zaśmiał się w słuchawkę.
- Nie zabijesz mnie, hyung, bo ci zabraknie jednej osoby do gry. I to zaufanej.
Heechul warknął coś niezrozumiałego.
- Okej, okej, do potem hyung. Widzimy się za parę godzin na miejscu.




... wypełniaczy czasu.


Zaspał. Naprawdę zaspał. Co prawda nie aż tak, żeby zniszczyć sobie szansę na wygraną czy też żeby zdenerwować wszystkich innych, ale z całą pewnością nie miał czasu na przygotowania.
Chwycił wszystko, co miał pod ręką, założył na siebie cokolwiek i niemal wybiegł z mieszkania. Dobrze, że zamówił taksówkę dużo wcześniej...
Na szczęście kierowca nie zadawał zbędnych pytań, a nawet gdyby to zrobił, on i tak nie zamierzał na nie odpowiadać.
W ciszy mógł więc rozbudzić się do końca i jeszcze raz przemyśleć strategię, która jego zdaniem, będzie najlepsza, by powalić przeciwników na kolana.
Dobrze mu było, mieć tak mocno wypełnione czymś myśli. W dodatku czymś, co ostatnio bardzo lubił.

- Heechul-ssi! - usłyszał przyjemny, kobiecy głos zza pleców. Obrócił się i obdarzył jego właścicielkę jednym z czarujących uśmiechów. Dla niej też musiał być miły - nie dość, że była zawodowym graczem, to jeszcze zgodziła się być z nim i Hongkim w jednej drużynie.
- Yuri-ssi, miło cię widzieć - kiwnął głową na powitanie - Hongki już jest?
- Kręci się gdzieś tu... chyba próbuje wyrobić sobie nowe znajomości - odpowiedziała; zawsze, gdy jej słuchał miał wrażenie, że za moment zmaterializuje się postać z gry, której głos podkładała ta kobieta, a którą często grywał nie tylko ze względu na jej umiejętności, ale także na jej niewątpliwe... walory estetyczne.
- Najwięcej znajomości będzie zawierał wtedy, kiedy będzie trzymał się blisko mnie - stwierdził od niechcenia.
- Mówisz to tak, jakby to była najbardziej oczywista sprawa na świecie...
Uniósł brew.
- Bo tak jest.
Oboje mieli zamiar kontynuować rozmowę jeszcze jakiś czas, jednak organizatorzy oznajmili, że najwyższa pora rozpocząć “1st League of Legends Celebrity Championships”.
Nie pozostało im nic innego, jak tylko znaleźć Hongkiego, zrobić sobie pokrzepiającą fotkę, którą Yuri niezwłocznie wrzuciła na twittera i rozpocząć grę.




Niekiedy znajduje chwilowe ukojenie.


W tym momencie istniał tylko on i jego drużyna. I przeciwnicy, których za wszelką cenę trzeba było zgładzić... i to w jak najszybszym czasie.
Wiedział, że pierwszą rundę wygrają. Chodziło jednie o to, by pokonać tamtych w spektakularny sposób - a jeśli nie było takiej możliwości, to chociaż wyjść z tego, poza tym, że zwycięsko, to jeszcze z jak najmniejszą ilością strat.
Pierwsza potyczka trwała zaledwie dwanaście minut, więc "Uniwersal Big Star Team" stwierdził początkowo, że poziom tutejszych graczy nie zachwyca.
- Więc albo jesteśmy geniuszami, albo graliśmy z cieniasami - rzucił Hongki, rozsiadając się w fotelu i przypatrując się ekranowi, na którym wciąż wyświetlała się gra, którą równolegle prowadziły inne drużyny.
- Prawdopodobnie byli to jacyś początkujący fascynaci, ale jak tak patrzę na inne teamy... reszta pojedynków nie będzie łatwa - stwierdziła kobieta rzeczowo, po czym zwróciła się do najstarszego z nich - Heechul-ssi, poprawiłeś się od naszej ostatniej gry... musisz poświęcać temu dużo czasu.
Kiwnął głową w odpowiedzi. Miała rację. Większość wolnego czasu spędzał przy komputerze, grając na przeróżnych serwerach lub przed telewizorem, oglądając nagrania z cudzych potyczek, dogłębnie je analizując.
Ta gra stała się dla niego wspaniałym wypełniaczem myśli. Przyjemniejszą alternatywą do wpatrywania się w sufit i tęsknoty za czymś nieokreślonym.
Dzięki niej mógł przenieść się z rzeczywistości, która przytłaczała go niemal w każdej minucie życia, do świata, w którym to on miał nad wszystkim kontrolę i który był dużo prostszy niż ten, w którym przyszło mu żyć. Świat, którego prawa były jasne i zrozumiałe. W którym nie liczyły się uczucia i inne skomplikowane sprawy, a jedynie przetrwanie. W którym żadne nieczyste zagrania nie miały w ogóle miejsca.
Świat dużo znośniejszy niż ten, który atakował go każdego dnia.




Czasami nawet strzępki radosnych chwil.


Kilka godzin i wiele komputerowych potyczek później z niemałą satysfakcją zdali sobie sprawę z faktu, iż przeszli do ścisłego finału. Byli o krok od zwycięstwa.
I nawet potem, kiedy po niemal dwóch godzinach trudnej walki zostali pokonani przez przeciwników, wciąż cieszyli się jak dzieci. W końcu dotarcie aż do finałów był dla nich niemałym wyczynem.
- Yaah, oni wszyscy są pro… nie mieliśmy szans – oznajmił cierpko Heechul, obejmując przyjaciół ramionami.
- Hyung, czy to nie ty mówiłeś wcześniej, że ich zmiażdżymy?
Pokręcił głową.
- Głupku, myślisz, że jakbym ci powiedział, że nie mamy z nimi szans, to wciąż byś grał tak dobrze do ostatniej minuty?
- W sumie to chyba nie.
- Na pewno nie – wtrąciła Yuri. – A tak poza tym, jestem pod wrażeniem. Byliście naprawdę świetni… nie myśleliście o tym, żeby zostać profesjonalistami?
- Hyung, to jest myśl! – wykrzyknął Hongki, po czym, próbując zażartować, kontynuował myśl. – W to wkładasz trochę więcej serca niż w występy na scenie, więc może się… - zamilkł pod morderczym spojrzeniem obojga towarzyszy. – To nie było zabawne…?
- Nie – warknął starszy. Nie lubił tego typu żartów, a ten facet chyba o tym zapomniał. Szybko się jednak otrząsnął, nie chcąc psuć nikomu nastroju. - Idziemy coś zjeść? Hongstar, ty stawiasz!
Piosenkarz pokornie przyjął swoją karę i już za chwilę widział, jak jego hyung prowadzi pogodną wymianę zdań z jakimś znajomym. Uśmiechał się jak zawsze i nie szczędził ostrych komentarzy. Hongki odetchnął z ulgą. Heechul prawdopodobnie nie wziął tego do siebie i kiedy za moment wyjdą z tego miejsca, szukając jakiejś restauracji, wszystko między nimi będzie w porządku. I będą świętować swój mały sukces. A za tydzień pojadą na wycieczkę wraz ze wszystkimi graczami. Jeśli oczywiście Heechul będzie miał wolny weekend… I ochotę na wyjazd. Bo ostatnio był chyba trochę nieswój... albo tylko tak się tylko Hongkiemu wydawało.




Jednak koniec końców, gubi uśmiech.


Bawił się naprawdę dobrze, nie mógł powiedzieć, że nie. Nawet głupie żarty Hongkiego nie denerwowały go tak bardzo.
Wydawało mu się, że ten dziwny, irytująco ponury nastrój już sobie gdzieś poszedł, że z nastaniem kolejnego dnia wróci do bycia… normalnym. Naprawdę miał taką nadzieję.
Ale kiedy tylko usłyszał dźwięk budzika, wzywającego go do wstania, po raz kolejny poczuł się niezmiernie ciężki… prawie niezdolny do poruszenia się.
- Powinienem zmienić nastawienie – mruknął do swojego odbicia w lustrze, doprowadzając do ładu swoją fryzurę – powinienem podejść do tego bardziej optymistycznie. Idę służyć narodowi! – wypiął dumnie pierś.
Co z tego, że ta służba była w gruncie rzeczy potwornie monotonnym ciągiem tych samych czynności, wymuszonych życzliwości i fałszywych uśmiechów? Przynajmniej miał teraz troszkę więcej czasu dla siebie wieczorami.
Mógł w spokoju poobserwować poprzecinany kolorowymi światłami Seul. I próbować czerpać siłę z tego światła, które tak samo jak on, musiało wykonywać swoją pracę bez względu na to, jak nudna mogłaby się wydawać.
Choćby było mu niesamowicie ciężko, choćby waliło się i paliło w jego życiu… wciąż musiał to zrobić. Wytrzymać jeszcze rok.
Nawet jeśli z każdym kolejnym dniem stawało się to coraz trudniejsze.

niedziela, 12 sierpnia 2012

1.

Cześć, Marunia, speszial for ju to tutaj dziabię~~ (tak, sem leniem i nie chce mi się wysyłać na maila XDD)





Płaczący mężczyzna. 


Nie miał ochoty z kimkolwiek się dziś spotykać. Po raz kolejny wychodzenie z własnego, cichego pokoju stało się dla niego niesamowitym wyczynem.
Mimo to nie mógł od tak przykryć się kołdrą i pozostać w niej do końca dnia. Musiał wstać, wykonać dziesiątki bzdurnych, ale niezbędnych czynności i po raz kolejny zmierzyć się z odbywaniem swojej służby wojskowej.
Powtarzał sobie, że to dla dobra kraju, że jeszcze tylko trochę ponad rok i wróci do tego, co było wcześniej… wiedząc jednak, że to właśnie od tego „wcześniej” uciekł.
Powoli podnosząc się z łóżka, rzucił okiem na przeciwległą ścianę. Światło, bezczelnie przedostające się przez okienną szybę, raziło go w oczy i nieprzyjemnie przypiekało jego policzki.
Na parapet wskoczył jeden z jego kotów; mężczyzna mimowolnie się uśmiechnął, podchodząc do pupila i zatapiając dłoń w jego miękkiej, połyskliwej sierści.
- Szlag by to… - rzucił w przestrzeń.




Stoi w ciemnym, pustym pokoju. 


Najtrudniej wracało mu się do pustego mieszkania. Do miejsca, o którym wiedział, że nikt na niego nie czeka. Że wszyscy zostawili go tu samego, wypełniając swoje obowiązki daleko stąd.
Nie miał im tego za złe – to była jego wina i jego błąd, że zdecydował się wciąż z nimi mieszkać podczas wykonywania swojej służby. Wtedy wydawało mu się, że tak będzie lepiej – że mimo wszystko będzie spędzał choć odrobinę czasu z tymi szaleńcami…
Wszystko jednak potoczyło się zupełnie inaczej.
Bo oni zwyczajnie nie mieli dla niego czasu, wciąż niesamowicie zajęci – najpierw przygotowaniami do nowego albumu, nagrywaniem go, potem jego promocją… a on czuł się jak ktoś niepożądany, ktoś, kogo nie powinno tu być. Jak chodzący mebel w kształcie człowieka, snujący się bez celu tu i tam w ciepłe, lecz beznadziejne wieczory.
Początkowo próbował interesować się tym, co robią poszczególni członkowie i sprawdzać, jak im idą przygotowania. Ale wraz z upływem czasu… czuł się z tym coraz gorzej.
Widział ich wszystkich, przepracowanych jak zawsze i jak zawsze dumnych z każdego osiągnięcia… i czuł się od tego wszystkiego tak skrajnie odsunięty… mimo, że wciąż mu powtarzali, że nadal jest ich częścią, że nie mogą się doczekać, aż stanie ponownie na scenie, razem z nimi…
Kiwał im wtedy głową z ironicznym uśmieszkiem i mówił, że oczywiście, że kiedy wróci, zmiecie ich wszystkich… podczas, gdy tak naprawdę czuł, że bez niego radzą sobie dużo lepiej. Że wcale nie powinien już do nich wracać, by nie sprawiać im kłopotów… Co z tego, że z całego serca pragnął znów poczuć to niesamowite uczucie spełnienia, kiedy pojawiał się na scenie i gdy śpiewał… wiedział, że być może będzie musiał z tego zrezygnować, dla dobra wszystkich.
Pośpiewał sobie, potańczył, porobił z siebie debila w programach… pora wkrótce zacząć żyć jak normalny, porządny człowiek. Nawet jeśli zwyczajne, nudne życie nie do końca mu odpowiadało…
A może wcale nie musi tego robić? Może faktycznie mógłby zostać razem z nimi, dopóki każdy z nich nie wybierze swojej ostatecznej drogi…?




Dłonie opiera o szeroki, chłodny parapet.


Miał zdecydowanie za dużo wolnego czasu. Czasu, który marnował na niekończące się użalanie nad sobą i łażenie z kąta w kąt. Czasami wędrował po pokoju w poszukiwaniu Heebuma.
- Chodź tu, panie niezależny, poważny kocie, pobawimy się – mruczał do zwierzęcia, wyciągając ku niemu ręce i podnosząc go z ziemi.
Kot zazwyczaj nie próbował uciekać ani się wyrywać, jakby wyczuwał, że jego właściciel poczuje się odrobinę lepiej, kiedy troszkę się nad nim poznęca. Zazwyczaj wpatrywał się w mężczyznę ogromnymi, kocimi oczami, z niemym wyrzutem, który tamten ostentacyjnie ignorował.

Cieszył się, że ma przynajmniej jakieś zwierzątko, które może mu potowarzyszyć w jego samotności. Że może wypełnić sobie czas i myśli wymyślaniem nowych przebrań i organizowaniem przedziwnych sesji zdjęciowych swojemu pupilowi i zaśmiewaniem się z efektów swoich poczynań.
Wszystko, by tylko przegonić tę natrętną myśl o samotności…




W ciszy wpatruje się w ciemne, nocne niebo. 


- Hyung, jesteś głodny? – pukanie wyrywa go z głębokiego zamyślenia. Powolutku obraca się w kierunku, w którym powinny znajdować się, teraz ukryte przez mrok panujący w środku, drzwi.
Chciałby coś powiedzieć, zaprosić przyjaciela do środka, ale gdy tylko otwiera usta zdaje sobie sprawę z tego, że właściwie nie ma ochoty z nim rozmawiać. Że woli zostać tu sam, opierając się o parapet i obserwując rozświetlone miasto.
- Hyung, wchodzę – młodszy nie daje za wygraną i naciska klamkę. Starszy w dalszym ciągu nie mówi nic, po prostu obserwując tamtego. – Hyung, śpisz?
- Nie – odpowiada w końcu i bierze głęboki wdech. Za chwilę się zacznie. Był tego niemal pewien. Dobre rady, pytania, zmartwione spojrzenia…
Zapala się światło i razi go w oczy. Zasłania je dłonią, nerwowo zaciskając zęby.
- Nie siedź tak po ciemku, hyung. Chodź na dół, zjemy razem… - ciepły, zatroskany głos zdenerwował go jeszcze mocniej. Dlaczego ten mały nie mógł zostawić go w spokoju…?
- Nie jestem głodny – odpowiedział szorstko, nawet nie spoglądając na swojego rozmówcę.
- Ale ja specjalnie zrobiłem…
- Nie jestem – przerwał mu stanowczo, starając się nie wybuchnąć.
Przyjaciel przyglądał mu się uważnie przez chwilę, po czym westchnął cicho.
- Zostawię ci jedną porcję w lodówce… - powiedział cicho, zanim wyszedł, cichutko zamykając za sobą drzwi.
Gdy tylko mężczyzna upewnił się, że został sam, usiadł na łóżku i przyłożył dłoń do czoła.
„Głupku, mogłeś go zatrzymać. Mogłeś z nim porozmawiać. Mogłeś mu powiedzieć. Wszystko powiedzieć…”
Poczuł, jak jego własne paznokcie boleśnie znaczą jego czoło.




Jego oczy spowite są mgłą…


- I co, zejdzie do nas? – lider uniósł głowę znad miski z ryżem.
Ryeowook pokręcił głową i westchnął ciężko.
- Nie sądzę. Siedzi u siebie w pokoju i chyba nie chce nikogo widzieć.
- Zrobiliśmy mu coś? – zapytał Sungmin, pomiędzy kolejnymi kęsami. Wszyscy zamilkli na moment, próbując sobie przypomnieć, czy przypadkiem nie zawinili albo nie podpadli w czymś swojemu koledze z zespołu. Żaden jednak nie mógł sobie niczego przypomnieć.
- Tu raczej nie o to chodzi – stwierdził po jakimś czasie Wookie. – Z nim jest coś nie tak, ale nie wiem, co.
- Ktoś mógłby z nim pogadać – odezwał się Shindong, drapiąc się po głowie – ze mną pewnie nie będzie chciał rozmawiać… może Donghae?
- Przecież on nie ma czasu, kręci dramę – odpowiedział mu cicho Teukie – zresztą, wszyscy jesteśmy czymś ostatnio zajęci… - przybrał smutną minę i zmarszczył brwi, jakby próbował znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Ja pójdę – z miejsca podniósł się Eunhyuk.
- BoA – przypomniał mu lider. Hyuk westchnął i kiwnął głową. Musiał iść niedługo poćwiczyć…
- Yesung…?
- Ja nie umiem z nim gadać…
Leeteuk wstał.
- Najem się kiedy indziej – oświadczył i nie zastanawiając się dłużej, pognał piętro wyżej.




…przepełnione bólem, zdają się spoglądać wewnątrz siebie. 


Dłuższą chwilę milczeli obaj, każdy pochłonięty własnymi myślami.
- Co się dzieje? – zapytał w końcu Leeteuk, kładąc rękę na ramieniu mężczyzny. – Unikasz nas.
- Nic. Nie – odparł, stojąc do niego tyłem i zaciskając powieki.
Starszy uniósł znacząco brew i stanął przed swoim niewiele młodszym przyjacielem, który skutecznie unikał jego wzroku.
- Nie zszedłeś na dół. Siedzisz po ciemku. Odpowiadasz półsłówkami. Ignorujesz nas, jakbyśmy coś ci zrobili. Co jest? – zadał pytanie jeszcze raz tonem wyczekującym pełnej odpowiedzi.
- Nie jestem głodny, więc nie zszedłem, czy to tak trudno pojąć?
Jungsu westchnął i usiadł na krześle.
- Jasne, nie byłeś. W porządku. Ale dlaczego, do cholery, ciągle siedzisz tu sam po ciemku i gapisz się w to głupie okno?
Nie mógł mu powiedzieć. Chciał, naprawdę chciał to zrobić, ale w jednej chwili wszystkie słowa, których mógłby użyć zabrzmiały w jego głowie tak głupio i tak niepoważnie, że nie powiedział nic. Jedyne, co mógł zrobić, to spojrzeć liderowi w oczy, błagając, żeby zrozumiał wszystko bez użycia słów, bez nagle zbyt trudnego otwierania ust. Żeby pojął jego dziwny ból, chorobliwą zazdrość i irytującą samotność. By zrozumiał to wszystko…
Wiedział, że przytłacza go tym spojrzeniem, że zamiast wyjaśnić, tylko wszystko pomiesza, ale nie umiał inaczej. Nie umiał mu powiedzieć, co czuje. Umiał to jedynie czuć.
Leeteuk westchnął ciężko.
- Nie mam pojęcia, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać i o co ci właściwie chodzi. Słyszałem, że jutro wychodzisz gdzieś z Hongkim. Może to cię rozerwie. Tak czy inaczej – starszy jeszcze raz położył dłoń na ramieniu młodszego – jakby co, wal do mnie jak w dym, jasne?
- I po drodze natknij się na ekipę z KBS, która nagrywa tu jakiś program – rzucił cierpko – nie, dzięki.
„Tu cię boli” – pomyślał lider i uśmiechnął się delikatnie.
- Wczoraj wieczorem byli tu ostatni raz, więc nie masz się już czym przejmować – poinformował go i kiwnął głową na pożegnanie, zadowolony z rozwiązanego problemu.
- Ta… - mruknął Heechul pod nosem, szukając swojego portfela.
Wyszedł pół godziny później. Musiał się rozluźnić przed jutrzejszym, całodziennym maratonem z LoLem.
„Karaoke tam gdzie zawsze?” wysłał kilka wiadomości. I wiedział, że co najmniej połowa odpowiedzi będzie twierdząca.




Szukają odpowiedzi… 


Nie mógł zrozumieć, dlaczego go to nie bawi…
Siedział na swoim ulubionym miejscu, w ulubionym pokoju i oglądał popisy szalejących kolegów, parodiujących przeróżnych znanych wykonawców.
Klaskał im i śmiał się głośno – bo tak wypadało. Bo skoro ich tu wszystkich zaprosił, powinien uśmiechać się radośnie, wylewając łzy ze śmiechu. Mało tego, powinien czynnie uczestniczyć w tym przedstawieniu, w paradzie dziwactw i wokali brzmiących bardzo pijacko.
Ale był tym wszystkim naprawdę zmęczony. Pragnął znów znaleźć się tam, skąd niedawno wyszedł w pośpiechu – z ciszy własnego pokoju.
A jednak siedział do samego końca tego spędu, udając niezwykle rozbawionego i dziękując sobie w duchu za to, że posiada jakieś aktorskie umiejętności… i jednocześnie się za nie przeklinał.
Może gdyby ich nie posiadał, gdyby nie umiał zagrać szczęśliwego nawet przed samym sobą, co ostatnio robił tak często, wszystko wyglądałoby nieco inaczej? Może ktoś zauważyłby, że nie radzi sobie z samym sobą i wciąż od czegoś ucieka…?
Może.
- Zostało jeszcze trochę tego piwa? – rzucił, szczerząc zęby w uśmiechu.