Cierpieniem, które niszczy blask ciemnych tęczówek.
Zatrzaśnięty w swoim niewielkim świecie, pochłonięty sobą, nie słyszał niczego – ani pomrukiwania kota, które jeszcze do niedawna było dla niego pocieszeniem, ani tykania zegara, które zawsze doprowadzało go do szału, ale nie miał serca go wyrzucić, ponieważ dostał go od dziadka… ani nawet potwornego hałasu, jaki dochodził właśnie z niższego piętra.
Nie zauważył także, że drzwi od jego drzwi otworzyły się nagle i równie gwałtownie zostały zamknięte.
- Hyung, ratunku! – wołał od progu zdyszany Donghae, rozglądając się w poszukiwaniu Heechula – Hyukjae goni mnie od piętnastu minut i każe zjeść swoje skarpety, bo przegrałem… - mężczyzna zawiesił głos, odnajdując w półmroku skuloną sylwetkę osoby, której szukał i zaskoczony przez chwilę się w niego wpatrywał - … zakład – dokończył, gdy jego hyung podniósł głowę, by na niego spojrzeć.
Hee zmarszczył brwi, jakby próbując skojarzyć tylko jemu znane fakty.
- Ryba – wychrypiał w końcu – aha – dodał po chwili, nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi kolego z zespołu.
Donghae zapalił światło i podszedł bliżej; kucnął przy przyjacielu i przez dłuższą chwilę przyglądał się jego twarzy, po której wciąż spływały łzy, choć teraz już znacznie wolniej.
Już dawno nie widział go tak smutnego…
- Hyung, nie płacz – objął go i ułożył sobie jego głowę na ramieniu – przecież nie znosisz płakać.
Heechul wtulił się w przyjaciela, pragnąc wchłonąć ciepło, które od niego biło.
- Używasz tych samych perfum co ja, czy zabrałeś moje? – rzucił, przytulając się jeszcze mocniej. Nie chciał zrzucać na tego chłopaka swoich problemów, więc musiał zmienić temat. I jakoś opanować te łzy, które wciąż wydostawały się z jego oczu. I przede wszystkim nie pokazać, że z całego serca łaknął tej bliskości, której właśnie doświadczał, a której tak bardzo mu brakowało…
- Wybacz, hyung, odkupię ci… - wyszeptał tamten, z czułością przesuwając dłonią po jego włosach i delikatnie się kołysząc; dokładnie tak, jak wiele lat temu robił to Hee w stosunku do niego; tak jak matka uspokaja dziecko, wystraszone nocnym koszmarem… - o ile przestaniesz już płakać.
Starszy prychnął i niezbyt mocno uszczypnął Hae w bok.
Donghae odsunął się odrobinę, po czym z uśmiechem na ustach starł ostatnie łzy z policzków Heechula.
- Hyung, jestem pewien, że Sardela zaraz mnie tu znajdzie i zmusi do okropnych rzeczy, więc pogadamy jeszcze innym razem, dobrze? – rzucił, słysząc pokrzykiwanie w korytarzu - I wszystko mi wyjaśnisz, okej? – poklepał go delikatnie po policzku.
Zanim zdążył odpowiedzieć, drzwi do pokoju ponownie się otworzyły i stanął w nich, niezmiernie z siebie zadowolony, Eunhyuk.
- Wiedziałem, że tu będziesz! – zawołał, machając parą skarpetek. – Nie unikniesz swojej kary! – powiedział, po czym zwrócił się do Heechula – wybacz, hyung, że ci przeszkadzamy.
- Ta… - westchnął i obserwował, jak zarówno Hyuk jak i Hae opuszczają pomieszczenie.
- Hae, czy on płakał…? Wtedy, w pokoju? – zapytał Hyukjae jakiś czas potem.
- Tak. Tylko jeszcze nie wiem, dlaczego.
- Dowiedz się… a jak już się dowiesz, to wtedy coś wymyślimy – stwierdził Hyuk, pewien swoich słów i jednocześnie gorąco pragnących, by nie było to nic poważnego…
Czy nikomu nie wpadło do głowy, że on potrzebuje, by mu trochę „poprzeszkadzano”…? Że siedząc tak w samotności, nie mogąc się do niej przyzwyczaić, potrzebuje czyjejś obecności, by móc sobie z nią jakoś poradzić? Czy naprawdę nikt jeszcze nie odgadł, jak bardzo domaga się tego jego serce?
Ale z drugiej strony, skąd mieli to wiedzieć, skoro jeszcze ani razu im o tym nie powiedział? Skoro wciąż gra towarzyskiego i radosnego i, co paradoksalne, kochającego swoją samotność…
Jednak znali go już tak długo… tak długo, że przecież powinni cokolwiek zauważyć.
Na przykład fakt, że już z nimi nie jada, że nie wita się z nikim, kiedy wraca ze służby ani kiedy oni wracają…
Wiedział, że są to tak naprawdę błahe sprawy, które łatwo przeoczyć. Ale i tak wciąż tkwił w nim niewielki kolec przepełniony żalem do każdego, komu pozwolił się trochę bliżej poznać. I wydawało mu się, wciąż mu się wydawało… że tak naprawdę, Kim Heechul jako osoba, nie artysta, nie ktoś, kto może być w czymś przydatny i pomocny… że nikogo nie obchodzi jego los. Mimo, iż raz na jakiś czas wszyscy powtarzają, jak jest dla nich ważny.
Ale kiedy zauważają, że w niczym się im nie przyda… po prostu odchodzą.
Każdy odchodzi.
Każdy w końcu zostawia go samego.
I to była wyłącznie jego wina.
Wina jego trudnego charakteru. Charakteru, nad którym pracował już od wielu lat, a który wciąż był nie taki, jak trzeba.
I właśnie dlatego wszyscy go zostawiali. Nie mogli go znieść. Jego niedoskonałości, która drażniła nawet jego samego.
Wszyscy, po kolei… Szkolni przyjaciele… A potem nawet najbliższy mu przyjaciel… ten najbliższy z najbliższych; ten, który zapewniał, że go kocha, że go nigdy nie opuści… on także zostawił go bez słowa pożegnania a jedynie z pustką…
Więc, skoro odszedł nawet on… to jest tylko kwestią czasu, kiedy zostawią go pozostali.
Zapomną o nim.
Właściwie dlaczego nie…?
Bycie całkowicie zapomnianym, a w następstwie tego zupełnie odizolowanym od świata… mogło być nawet ciekawe. Izolacja nie mogła być taka okropna, w końcu byłby z daleka od wszystkich… żyłby tylko on sam tylko w swoim pustym świecie. Spokojnie, obojętnie.
Może wtedy samotność nie byłaby tak przerażająca? Może nawet by ją polubił…?
W takim razie musiał po prostu jakoś przeczekać ten czas… żyć z daleka i obserwować, jak wszyscy o nim zapominają. Jak na dźwięk jego imienia reagują krótkim: „kto?”
Poczeka. I tak nie miał innego wyjścia.
Donghae nie przyszedł. Ani tego samego dnia, ani następnego, ani nawet kilka dni później.
Heechul wiedział, że tak będzie. Czuł to wcześniej każdym nerwem. I myślał, że nie sprawiło mu to zbyt wielkiego zawodu… ale po raz kolejny było to jedynie kłamstwo, które powtarzał sobie za każdym razem, gdy zaczynał się czuć z tego powodu źle.
Powtarzał sobie, że tamten przyszedłby, gdyby tylko mógł. Tłumaczył swojemu zranionemu sercu, że jego dongsaeng naprawdę nie ma czasu, nawet na sen. Że na pewno o nim myśli i czeka na okazję do rozmowy… i jednocześnie nienawidził się za te złudne, w jego mniemaniu, nadzieje. Za fakt, że wciąż wierzy w takie rzeczy choć obiecywał sobie, że przestanie, że już więcej nie da się oszukać…
Miał tego naprawdę dość. Czekania na kogokolwiek, kto będzie go chciał wysłuchać.
Ponieważ nikt nie przychodził.
Ponieważ prawdopodobnie nikt nie czuł się na siłach, by zmusić go do zwierzeń.
Czy to faktycznie było takie trudne…?
Mimo, iż bardzo tego nie chciał, po wielu gorących namowach, przystał na propozycję Hongkiego.
„Hyung, pojedźmy na wycieczkę! Wciąż mam nasze pieniądze za drugie miejsce. Będzie zabawnie, zaprosiłem też innych znajomych! No zgódź się, i tak masz wolny weekend…”
Nie rozumiał sam siebie. Ale się zgodził. Bardzo wbrew sobie i wbrew pragnieniu, by przez cały weekend po prostu wylegiwać się w łóżku…
I był Hongkiemu wdzięczny. Po raz pierwszy w życiu był wdzięczny temu namolnemu, kochanemu dziwakowi za jego wysiłek włożony w poprawienie mu humoru.
I chociaż nie do końca mu to wyszło, chociaż często dochodziło między nimi do nieporozumień, to jednak ten wyjazd, do miejsca, w którym był pierwszy raz, w którym znał go mało kto, pozwolił mu odetchnąć na krótką chwilę. I zapomnieć.
Przez ten jeden weekend… po prostu żył, nie zastanawiając się nad tym, co robił. Nie myśląc o swoich potrzebach, żalach i smutkach. Żył, nieco obojętnie, ale wygodnie.
Ale nawet obojętność go w końcu zmęczyła. Bo obojętność w obcym miejscu jest ciężarem, który trudno nieść.
Naprawdę myślał, że wróci do pustego mieszkania i jak zwykle położy się na łóżku albo stanie przy ulubionym parapecie i zatonie we wspomnieniach.
Ale… kiedy wszedł do własnego pokoju zauważył, że oprócz niego i kotów, w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze.
Donghae.
Wpatrywał się w niego przez chwilę, jakby nie dowierzając w sygnały, jakie wysyłał mu zmysł wzroku. Jakby jedynie wyobraził sobie sylwetkę swojego przyjaciela, którą przecież tak często w ostatnich dniach przywoływał…
- Przepraszam, że tak wtargnąłem – usłyszał – ale obiecałem, że z tobą porozmawiam.
- Teraz…? – warknął, by po chwili ze złości na samego siebie wbić sobie paznokcie w nadgarstek.
Niezrażony jego tonem mężczyzna kiwnął głową.
- Hyung, coś bardzo mocno cię martwi, prawda? – zapytał bez ogródek, uśmiechając się zachęcająco.
Heechul usiadł na swoim ulubionym fotelu i zapatrzył się w przestrzeń. Jak miał mu to wszystko powiedzieć? Jak miał wyrazić słowami coś, czego nawet nie potrafił nazwać…?
- To nie tak… - odezwał się po jakimś czasie, próbując się skupić - … to nie tak, że martwi mnie jakaś
konkretna rzecz, Ryba…
- Co się dzieje? – przejęta mina dongsaenga sprawiła, że starszy poczuł w środku dziwne mrowienie -
coś nie tak w twoim miejscu pracy?
- Nie, chyba nie – zastanawiał się głośno – nie mam tam żadnych problemów… odkąd przestałem prowadzić audycję w radio, już nikt się chyba na mnie nie skarży, więc szef też się nie czepia…
- A czepiał się wcześniej?
- No mówię, że jak były na mnie skargi. Że gwiazdorzę, że się panoszę, że osoba wykonująca służbę publiczną nie powinna robić takich rzeczy…
- Ale czy to nie przypadkiem szef zlecił ci prowadzenie tej audycji?
- On sam. Ale wiesz… potem wziął stronę opinii publicznej – Heechul wzruszył ramionami. - Ale miał rację, naprawdę pozwalałem sobie na zbyt wiele… - przygryzł policzek od środka i zamilkł. Czekał na jego reakcję.
Donghae powinien potwierdzić jego słowa… tak powinno być… mimo, że tak naprawdę czekał na zaprzeczenie; na to, że ktoś w końcu stwierdzi, że to nie tak, że on, Kim Heechul wcale nie przekroczył żadnej granicy, że dał sobie radę… czekał na słowa, które staną się jego pociechą i usprawiedliwieniem.
I otrzymał je. Gorące zaprzeczenie wypłynęło z zaaferowanych ust młodszego mężczyzny i sprawiły, że Hee po raz pierwszy od dłuższego czasu szczerze się uśmiechnął.
- Hyung, naprawdę nie zrobiłeś nic złego! – Hae dostrzegł jego uśmiech – o widzisz, jak ze mną pogadasz chwilę, to od razu lepiej wyglądasz. Uśmiechaj się częściej hyung.
Przytaknął i poprosił, żeby tamten już sobie poszedł. Nie dlatego, że przeszkadzała mu jego obecność –
wręcz przeciwnie, pragnął jej jak mało kto. Ale wiedział, że ten facet ma z samego rana wiele zajęć i naprawdę nie chciał być przyczyną jego niewyspania. Nie mógł mu odbierać idealnej okazji do paru ładnych godzin snu.
Ale wtedy usłyszał coś, co zupełnie wytrąciło go z równowagi.
- Hyung… mogę dziś spać z tobą…?
- Niby dlaczego…? Nie masz własnego łóżka?
- Mam. Ale po prostu się za tobą stęskniłem, hyung.
- Rany… nie umiem ci odmówić, jak tak na mnie patrzysz – Heechul skrzywił się, spoglądając w oczy przyjaciela. – No kto to widział, żeby ryba patrzyła na ciebie oczami zranionego szczeniaczka…
Nie zauważył także, że drzwi od jego drzwi otworzyły się nagle i równie gwałtownie zostały zamknięte.
- Hyung, ratunku! – wołał od progu zdyszany Donghae, rozglądając się w poszukiwaniu Heechula – Hyukjae goni mnie od piętnastu minut i każe zjeść swoje skarpety, bo przegrałem… - mężczyzna zawiesił głos, odnajdując w półmroku skuloną sylwetkę osoby, której szukał i zaskoczony przez chwilę się w niego wpatrywał - … zakład – dokończył, gdy jego hyung podniósł głowę, by na niego spojrzeć.
Hee zmarszczył brwi, jakby próbując skojarzyć tylko jemu znane fakty.
- Ryba – wychrypiał w końcu – aha – dodał po chwili, nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi kolego z zespołu.
Donghae zapalił światło i podszedł bliżej; kucnął przy przyjacielu i przez dłuższą chwilę przyglądał się jego twarzy, po której wciąż spływały łzy, choć teraz już znacznie wolniej.
Już dawno nie widział go tak smutnego…
- Hyung, nie płacz – objął go i ułożył sobie jego głowę na ramieniu – przecież nie znosisz płakać.
Heechul wtulił się w przyjaciela, pragnąc wchłonąć ciepło, które od niego biło.
- Używasz tych samych perfum co ja, czy zabrałeś moje? – rzucił, przytulając się jeszcze mocniej. Nie chciał zrzucać na tego chłopaka swoich problemów, więc musiał zmienić temat. I jakoś opanować te łzy, które wciąż wydostawały się z jego oczu. I przede wszystkim nie pokazać, że z całego serca łaknął tej bliskości, której właśnie doświadczał, a której tak bardzo mu brakowało…
- Wybacz, hyung, odkupię ci… - wyszeptał tamten, z czułością przesuwając dłonią po jego włosach i delikatnie się kołysząc; dokładnie tak, jak wiele lat temu robił to Hee w stosunku do niego; tak jak matka uspokaja dziecko, wystraszone nocnym koszmarem… - o ile przestaniesz już płakać.
Starszy prychnął i niezbyt mocno uszczypnął Hae w bok.
Donghae odsunął się odrobinę, po czym z uśmiechem na ustach starł ostatnie łzy z policzków Heechula.
- Hyung, jestem pewien, że Sardela zaraz mnie tu znajdzie i zmusi do okropnych rzeczy, więc pogadamy jeszcze innym razem, dobrze? – rzucił, słysząc pokrzykiwanie w korytarzu - I wszystko mi wyjaśnisz, okej? – poklepał go delikatnie po policzku.
Zanim zdążył odpowiedzieć, drzwi do pokoju ponownie się otworzyły i stanął w nich, niezmiernie z siebie zadowolony, Eunhyuk.
- Wiedziałem, że tu będziesz! – zawołał, machając parą skarpetek. – Nie unikniesz swojej kary! – powiedział, po czym zwrócił się do Heechula – wybacz, hyung, że ci przeszkadzamy.
- Ta… - westchnął i obserwował, jak zarówno Hyuk jak i Hae opuszczają pomieszczenie.
- Hae, czy on płakał…? Wtedy, w pokoju? – zapytał Hyukjae jakiś czas potem.
- Tak. Tylko jeszcze nie wiem, dlaczego.
- Dowiedz się… a jak już się dowiesz, to wtedy coś wymyślimy – stwierdził Hyuk, pewien swoich słów i jednocześnie gorąco pragnących, by nie było to nic poważnego…
Który zasłania radość.
Czy nikomu nie wpadło do głowy, że on potrzebuje, by mu trochę „poprzeszkadzano”…? Że siedząc tak w samotności, nie mogąc się do niej przyzwyczaić, potrzebuje czyjejś obecności, by móc sobie z nią jakoś poradzić? Czy naprawdę nikt jeszcze nie odgadł, jak bardzo domaga się tego jego serce?
Ale z drugiej strony, skąd mieli to wiedzieć, skoro jeszcze ani razu im o tym nie powiedział? Skoro wciąż gra towarzyskiego i radosnego i, co paradoksalne, kochającego swoją samotność…
Jednak znali go już tak długo… tak długo, że przecież powinni cokolwiek zauważyć.
Na przykład fakt, że już z nimi nie jada, że nie wita się z nikim, kiedy wraca ze służby ani kiedy oni wracają…
Wiedział, że są to tak naprawdę błahe sprawy, które łatwo przeoczyć. Ale i tak wciąż tkwił w nim niewielki kolec przepełniony żalem do każdego, komu pozwolił się trochę bliżej poznać. I wydawało mu się, wciąż mu się wydawało… że tak naprawdę, Kim Heechul jako osoba, nie artysta, nie ktoś, kto może być w czymś przydatny i pomocny… że nikogo nie obchodzi jego los. Mimo, iż raz na jakiś czas wszyscy powtarzają, jak jest dla nich ważny.
Ale kiedy zauważają, że w niczym się im nie przyda… po prostu odchodzą.
Każdy odchodzi.
Każdy w końcu zostawia go samego.
I to była wyłącznie jego wina.
Wina jego trudnego charakteru. Charakteru, nad którym pracował już od wielu lat, a który wciąż był nie taki, jak trzeba.
I właśnie dlatego wszyscy go zostawiali. Nie mogli go znieść. Jego niedoskonałości, która drażniła nawet jego samego.
Wszyscy, po kolei… Szkolni przyjaciele… A potem nawet najbliższy mu przyjaciel… ten najbliższy z najbliższych; ten, który zapewniał, że go kocha, że go nigdy nie opuści… on także zostawił go bez słowa pożegnania a jedynie z pustką…
Więc, skoro odszedł nawet on… to jest tylko kwestią czasu, kiedy zostawią go pozostali.
Zapomną o nim.
Właściwie dlaczego nie…?
Bycie całkowicie zapomnianym, a w następstwie tego zupełnie odizolowanym od świata… mogło być nawet ciekawe. Izolacja nie mogła być taka okropna, w końcu byłby z daleka od wszystkich… żyłby tylko on sam tylko w swoim pustym świecie. Spokojnie, obojętnie.
Może wtedy samotność nie byłaby tak przerażająca? Może nawet by ją polubił…?
W takim razie musiał po prostu jakoś przeczekać ten czas… żyć z daleka i obserwować, jak wszyscy o nim zapominają. Jak na dźwięk jego imienia reagują krótkim: „kto?”
Poczeka. I tak nie miał innego wyjścia.
I który nie pozwala mu ruszyć naprzód.
Donghae nie przyszedł. Ani tego samego dnia, ani następnego, ani nawet kilka dni później.
Heechul wiedział, że tak będzie. Czuł to wcześniej każdym nerwem. I myślał, że nie sprawiło mu to zbyt wielkiego zawodu… ale po raz kolejny było to jedynie kłamstwo, które powtarzał sobie za każdym razem, gdy zaczynał się czuć z tego powodu źle.
Powtarzał sobie, że tamten przyszedłby, gdyby tylko mógł. Tłumaczył swojemu zranionemu sercu, że jego dongsaeng naprawdę nie ma czasu, nawet na sen. Że na pewno o nim myśli i czeka na okazję do rozmowy… i jednocześnie nienawidził się za te złudne, w jego mniemaniu, nadzieje. Za fakt, że wciąż wierzy w takie rzeczy choć obiecywał sobie, że przestanie, że już więcej nie da się oszukać…
Miał tego naprawdę dość. Czekania na kogokolwiek, kto będzie go chciał wysłuchać.
Ponieważ nikt nie przychodził.
Ponieważ prawdopodobnie nikt nie czuł się na siłach, by zmusić go do zwierzeń.
Czy to faktycznie było takie trudne…?
Płaczący mężczyzna czuje się wszędzie nie na miejscu.
Mimo, iż bardzo tego nie chciał, po wielu gorących namowach, przystał na propozycję Hongkiego.
„Hyung, pojedźmy na wycieczkę! Wciąż mam nasze pieniądze za drugie miejsce. Będzie zabawnie, zaprosiłem też innych znajomych! No zgódź się, i tak masz wolny weekend…”
Nie rozumiał sam siebie. Ale się zgodził. Bardzo wbrew sobie i wbrew pragnieniu, by przez cały weekend po prostu wylegiwać się w łóżku…
I był Hongkiemu wdzięczny. Po raz pierwszy w życiu był wdzięczny temu namolnemu, kochanemu dziwakowi za jego wysiłek włożony w poprawienie mu humoru.
I chociaż nie do końca mu to wyszło, chociaż często dochodziło między nimi do nieporozumień, to jednak ten wyjazd, do miejsca, w którym był pierwszy raz, w którym znał go mało kto, pozwolił mu odetchnąć na krótką chwilę. I zapomnieć.
Przez ten jeden weekend… po prostu żył, nie zastanawiając się nad tym, co robił. Nie myśląc o swoich potrzebach, żalach i smutkach. Żył, nieco obojętnie, ale wygodnie.
Ale nawet obojętność go w końcu zmęczyła. Bo obojętność w obcym miejscu jest ciężarem, który trudno nieść.
Więc wciąż szuka tego swojego, odpowiedniego miejsca na ziemi.
Naprawdę myślał, że wróci do pustego mieszkania i jak zwykle położy się na łóżku albo stanie przy ulubionym parapecie i zatonie we wspomnieniach.
Ale… kiedy wszedł do własnego pokoju zauważył, że oprócz niego i kotów, w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze.
Donghae.
Wpatrywał się w niego przez chwilę, jakby nie dowierzając w sygnały, jakie wysyłał mu zmysł wzroku. Jakby jedynie wyobraził sobie sylwetkę swojego przyjaciela, którą przecież tak często w ostatnich dniach przywoływał…
- Przepraszam, że tak wtargnąłem – usłyszał – ale obiecałem, że z tobą porozmawiam.
- Teraz…? – warknął, by po chwili ze złości na samego siebie wbić sobie paznokcie w nadgarstek.
Niezrażony jego tonem mężczyzna kiwnął głową.
- Hyung, coś bardzo mocno cię martwi, prawda? – zapytał bez ogródek, uśmiechając się zachęcająco.
Heechul usiadł na swoim ulubionym fotelu i zapatrzył się w przestrzeń. Jak miał mu to wszystko powiedzieć? Jak miał wyrazić słowami coś, czego nawet nie potrafił nazwać…?
- To nie tak… - odezwał się po jakimś czasie, próbując się skupić - … to nie tak, że martwi mnie jakaś
konkretna rzecz, Ryba…
- Co się dzieje? – przejęta mina dongsaenga sprawiła, że starszy poczuł w środku dziwne mrowienie -
coś nie tak w twoim miejscu pracy?
- Nie, chyba nie – zastanawiał się głośno – nie mam tam żadnych problemów… odkąd przestałem prowadzić audycję w radio, już nikt się chyba na mnie nie skarży, więc szef też się nie czepia…
- A czepiał się wcześniej?
- No mówię, że jak były na mnie skargi. Że gwiazdorzę, że się panoszę, że osoba wykonująca służbę publiczną nie powinna robić takich rzeczy…
- Ale czy to nie przypadkiem szef zlecił ci prowadzenie tej audycji?
- On sam. Ale wiesz… potem wziął stronę opinii publicznej – Heechul wzruszył ramionami. - Ale miał rację, naprawdę pozwalałem sobie na zbyt wiele… - przygryzł policzek od środka i zamilkł. Czekał na jego reakcję.
Donghae powinien potwierdzić jego słowa… tak powinno być… mimo, że tak naprawdę czekał na zaprzeczenie; na to, że ktoś w końcu stwierdzi, że to nie tak, że on, Kim Heechul wcale nie przekroczył żadnej granicy, że dał sobie radę… czekał na słowa, które staną się jego pociechą i usprawiedliwieniem.
I otrzymał je. Gorące zaprzeczenie wypłynęło z zaaferowanych ust młodszego mężczyzny i sprawiły, że Hee po raz pierwszy od dłuższego czasu szczerze się uśmiechnął.
- Hyung, naprawdę nie zrobiłeś nic złego! – Hae dostrzegł jego uśmiech – o widzisz, jak ze mną pogadasz chwilę, to od razu lepiej wyglądasz. Uśmiechaj się częściej hyung.
Przytaknął i poprosił, żeby tamten już sobie poszedł. Nie dlatego, że przeszkadzała mu jego obecność –
wręcz przeciwnie, pragnął jej jak mało kto. Ale wiedział, że ten facet ma z samego rana wiele zajęć i naprawdę nie chciał być przyczyną jego niewyspania. Nie mógł mu odbierać idealnej okazji do paru ładnych godzin snu.
Ale wtedy usłyszał coś, co zupełnie wytrąciło go z równowagi.
- Hyung… mogę dziś spać z tobą…?
- Niby dlaczego…? Nie masz własnego łóżka?
- Mam. Ale po prostu się za tobą stęskniłem, hyung.
- Rany… nie umiem ci odmówić, jak tak na mnie patrzysz – Heechul skrzywił się, spoglądając w oczy przyjaciela. – No kto to widział, żeby ryba patrzyła na ciebie oczami zranionego szczeniaczka…