wtorek, 20 listopada 2012

10.

Ach, miałam już napisaną inną wersję tej części i miałam już zakończyć tę historię... ale się rozmyśliłam. Jeszcze trochę się ze mną i z Hee pomęczcie~~
________________________________-


Mimo, iż gdzieś w pobliżu jest ktoś, komu na nim zależy… 




Miał dziwne przeczucie, że musi się pospieszyć i dotrzeć na miejsce w możliwie najkrótszym czasie. Niecierpliwie bębnił palcami w kierownicę, klnąc pod nosem na ogromny korek, jaki wytworzył się na moście za sprawą ciężarówki, która wywróciła się jakiś czas temu.
Niemal podskoczył w fotelu z radości, kiedy ponownie otwarto dodatkowy pas. Teraz mógł spokojnie dotrzeć na miejsce i zabrać to, czego potrzebował lider.
Lecz mimo wszystko odczuwał dziwny niepokój, który rósł w miarę zmniejszania się dystansu między nim a dormem. Coś było nie tak. Coś naprawdę było nie tak.
Hyukjae chciał przyspieszyć… ale, jak na złość, non stop zatrzymywało go czerwone światło, potęgując tym samym jego zdenerwowanie.
Zastanowił się przez moment, co też takiego może stać się z samego rana, kiedy w mieszkaniu znajduje się jedynie Heechul, który prawdopodobnie szuka teraz poleconej rzeczy.
I wtedy to do niego dotarło. Przerażająca myśl uderzyła w jego serce, rozprowadzając dreszcze po całym ciele.
Z hyungiem musi być coś nie tak. To musi być to.
Eunhyuk pokręcił głową, karcąc się cicho za głupie wymysły, jednak dziwne uczucie pewności nie chciało go opuścić.
Przyspieszył. Być może się mylił, być może z Heenimem było wszystko w porządku… ale musiał to sprawdzić osobiście.
Musiał jak najszybciej przekonać się, że przepracowany mózg wysyła mu dziwne obrazy, nie mające pokrycia w rzeczywistości.




On zdaje się tego nie rozumieć. 


- Hyukkie, jesteś już na miejscu…? – w słuchawce rozległ się dziwnie zaniepokojony głos Leeteuka.
- Nie, hyung, wciąż stoję w korku – pospieszył z wyjaśnieniami młodszy, ze złością wpatrując się w sznur samochodów przed nim. Dlaczego jest ich tak wiele o tej porze?! - coś się stało, że brzmisz tak… tak jakoś… - nie wiedział, jak ma zinterpretować ton lidera.
- Hyukjae, bądź tam najszybciej, jak się da… - mężczyzna po drugiej stronie zaczynał być roztrzęsiony – zapomniałem… Boże, ja kompletnie zapomniałem… - jąkał się przez moment.
- O czym?
- Ja… och, Hyukjae, Heechul jest ostatnio taki jakiś… że mu nie ufam w tej kwestii… jeśli on to znajdzie, to… Hyukjae, wydostałeś się już z tego korku?!
- Już prawie, hyung… ale co Heechul hyung miałby znaleźć, że brzmisz na aż tak zmartwionego?
Głos w słuchawce milczał przez moment.
- Moje tabletki nasenne, Hyukjae… tabletki. Całe opakowanie tabletek.
Eunhyuk na ułamek sekundy stracił panowanie nad kierownicą, po czym z jego ust popłynęło jedno krótkie przekleństwo.
- Hyukjae… on nie… nie, prawda?
- Mam nadzieję, że nie, hyung… ogromną nadzieję…




Płaczący mężczyzna… 


Malutka, biała, plastikowa buteleczka, a raczej to, co zawierała w środku, bardzo go pociągało. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w jej wnętrze, na oko oceniając ilość znajdujących się tam tabletek. Wyglądała na całkiem nową, widocznie Leeteuk walczył ostatnimi czasy z bezsennością, co też sugerował napis na ulotce przyklejonej do zewnętrznej strony przedmiotu.
Delikatnie oderwał kawałek papieru i zaczął czytać; na jego zmęczoną i przygnębioną twarz wpłynął delikatny uśmiech. Przelatywał wzrokiem po kolejnych sylabach, chociaż tak naprawdę doskonale znał treść zamieszczonych informacji. Wiedział, jak zażywać ten lek, by nie zrobić sobie krzywdy, ale znał też ich drugą, znacznie bardziej niebezpieczną wartość. Wiedział, że źle spożyte mogą spowodować ogromne zmiany w jego organizmie, a nawet… jeśli odpowiednio to zorganizować… mogą go zabić.
Ale nie muszą. Istniała szansa, że po prostu stanie się rośliną, niezdolną do samoistnego funkcjonowania.
Jednak, spoglądając na te niewielkie, półokrągłe tabletki, nie mógł powstrzymać się od dziwnego pragnienia wiecznego snu.




jest obserwowany przez dłuższy czas.


Eunhyuk w końcu wydostał się z okropnego korka i pędził przed siebie na złamanie karku, w uszach wciąż mając słowa zmartwionego Jungsu.
Z trudem skupiał się na drodze i na znakach, które nakazały mu choć odrobinę ograniczył prędkość.
Gdy dotarł na miejsce, niemal wypadł z samochodu i nie zamknąwszy nawet drzwi na klucz, pognał na górę. Miał już chwycić poręcz znajdującą się tuż przy schodach, jednak przemyślawszy szybko sprawę, wybrał jednak windę, która dotrze na odpowiednie piętro dużo szybciej niż jego własne nogi.
Mimo, iż dotarcie pod prawidłowe drzwi zajęło mniej niż dwie minuty, jemu wydawało się, że stracił całą wieczność.
Dłonie trzęsły mu się tak bardzo, że trzy razy pomylił kod w drzwiach; w końcu, dysząc bardziej z nerwów niż ze zmęczenia, w butach przemierzył korytarz.
Zajrzał najpierw do pokoju Heenima, ale oprócz wpatrującego się w niego Heebuma, w pomieszczeniu nie było nikogo. Heechul musiał być w takim razie u Leeteuka.
Chciał zawołać swojego hyunga, ale zamiast zawołania, z jego gardła wydobył się cichy głos, podobny do żabiego skrzeku.
Zauważył, że drzwi do pomieszczenia są uchylone na dość dużą szerokość.
Jego oczom ukazała się pochylona sylwetka trzydziestolatka, który trzymał w ręce białą, plastikową butelkę i wpatrywał się w nią tak, jakby… jakby planował coś niezwykle niegodziwego. Jego nieprzyjemny uśmiech zdawał się to dodatkowo podkreślać.
Hyukjae poruszył się, planując znienacka wpaść do środka i zaskoczyć Hee, ale coś go powstrzymało i kazało obserwować rozwój wydarzeń.
Musiał się upewnić, że jego przypuszczenia są prawdziwe i że nie myli tego spojrzenia z całkiem niewinnym. Bo mógłby przez przypadek, w nerwach, oskarżyć hyunga o coś, czego, być może, wcale nie planował uczynić. Jednakże musiał pozostać uważny i wkroczyć w odpowiednim momencie, w razie potrzeby powstrzymać go przed czymś idiotycznym.
Drgnął niespokojnie, gdy ujrzał, jak na dużą, delikatną dłoń Heechula powoli wysypuje się równie jasna jak jego skóra, zawartość butelki. Kilka tabletek odbiło się od pozostałych i upadło na podłodze, tonąc w miękkim dywanie. Mlecznoskóry wpatrywał się w nie łagodnie, oddychając bardzo powoli.
Hyuk w tym czasie bił się z myślami – nie wiedział czy czekać jeszcze przez moment, czy też wejść już teraz.
I kiedy podjął decyzję o tym, że jednak wejdzie do pokoju – decyzję popartą faktem, że dłoń hyunga uniosła się, prawie tak, jakby zamierzała za moment wsypać sobie wszystkie tabletki do gardła, to jednak w ostatniej chwili coś mu przeszkadzało.
Heechul wybuchnął śmiechem. Dzikim, nieopanowanym i bardzo nieprzyjemnie brzmiącym śmiechem, od którego Eunhyuk dostał dreszczy na całym ciele oraz spoglądał przez szparę w drzwiach z niemałym zaskoczeniem.
Głośny śmiech, który w którymś momencie przerodził się w histeryczny płacz.
Najważniejszy był jednak fakt, że tabletki, jedna po drugiej, lądowały z powrotem w pojemniku. Sam Hee wydawał się celebrować ten moment, śmiejąc się i płacząc jednocześnie oraz chowając buteleczkę z powrotem do szafki.
Hyukjae postanowił wycofać się i dać mu chwilę na uspokojenie emocji.
- Hyung, już jestem! – krzyknął z drugiego końca korytarza.




I w końcu podejmuje decyzję. 


Ostrożnie wysypał zawartość buteleczki na dłoń i uśmiechnął się delikatnie. Mógłby zrobić z niej użytek i ulżyć tej dziwnej, opanowującej jego umysł chęci połknięcia wszystkich tabletek na raz. Wtedy wszystko by się skończyło – jego niezrozumiała samotność, smutek, który wciąż wygodnie mościł się w jego sercu, jego ogromna niechęć i obojętność w stosunku do świata i ludzi, jego rosnącą nienawiść do muzyki, którą niegdyś kochał tak bardzo…
Ale czy to nie byłoby zbyt proste? Czy tego właśnie chciał? Poddać się właściwie bez walki? Czy tak właśnie postąpiłby wielki Kim Heechul, którego wszyscy podziwiali za niezłomność charakteru…? Co prawda on wcale nie był niezłomny, ale czy naprawdę chciał kończyć w ten sposób już teraz?
W sumie… dlaczego nie, dwa lata wstecz, po odejściu Hangenga… już wtedy zrodziła się w nim taka myśl, jednak wtedy był to rozpaczliwy ruch zmęczonego smutkiem i wypalonego stratą bliskiej osoby, człowieka. A teraz… teraz chciał to zrobić tak po prostu. Bo…
Bo miał wrażenie, że życie mu się znudziło. Tak po prostu, egoistycznie mu się znudziło. Bo nie chciał już być jego częścią, nie chciał cierpieć bez powodu, nie chciał więcej płakać, nie chciał bać się każdego kolejnego dnia i faktu, że może nie przytrafić mu się już nic dobrego…
Uniósł dłoń; i wtedy dotarło do niego, jak bardzo głupim posunięciem byłoby to, co jeszcze kilka minut wcześniej zamierzał zrobić. Jak dalekie w konsekwencjach mogłoby się to stać już nie tyle dla niego, co dla wszystkich innych… Poza tym, to przecież niczego nie rozwiąże… niczego…
Roześmiał się, jednak wydawało mu się, że to ktoś inny, ktoś z zewnątrz wyśmiewa się z jego głupoty. Że wyśmiewa jego szczeniackie, idiotyczne postępowanie, które mogło zniszczyć tak wiele.
Poczuł łzy na policzkach i pozwolił im płynąć swobodnie podczas, gdy on wrzucał tabletki do buteleczki i chował ją w szafce.
To była trudna, ale właściwa decyzja. Przynajmniej miał taką nadzieję.
Usłyszał nawoływanie Hyukjae, które tylko utwierdziło go w tym przekonaniu.




I przez chwilę czuje się nieco bardziej spokojnie. 


- Hyung, znalazłeś to pudełko? – Hyuk wsunął głowę do pokoju, uważnie przypatrując się twarzy Heechula, na której nie było już śladów łez. Wydawał się za to dziwnie spokojny.
- Wiadomo – podał mu pakunek. Młodszy podziękował i pamiętając, że nie może tracić czasu, chciał już wyjść z pomieszczenia, jednak powstrzymała go przed tym dłoń Heechula, która nagle zacisnęła się na jego nadgarstku. Drżąca, zimna dłoń zmusiła go do zmiany planów, przynajmniej na chwilkę. Obrócił się i spojrzał na Hee, który zasłonił oczy wolną ręką i po chwili przyciągnął dongsaenga do siebie, mocno go do siebie przytulając i wciąż nie przestając dygotać.
Hyuk poklepał go pocieszająco po plecach i odwzajemnił uścisk czując, że tamten potrzebuje właśnie takiego gestu z jego strony.
- Wszystko w porządku, hyung? – wyszeptał.
- Tak… teraz tak – odparł tamten, zaciskając dłonie na bluzie Hyukjae i biorąc głęboki wdech.
Dźwięk telefonu przerwał panującą między nimi ciszę. Heechul odsunął się od przyjaciela i uśmiechnął w charakterystyczny, nieco ironiczny sposób.
- Kaczy się najwyraźniej niepokoi, idź już – polecił, opierając się o ścianę i przymykając oczy.
Eunhyuk kiwnął głową i wyszedł, pomachawszy mu wcześniej na pożegnanie.
- Głupia małpo, dziękuję… – mruknął, kiedy odgłos krzątającego się rapera zupełnie zniknął.

czwartek, 15 listopada 2012

9.


Pozbawiony wątpliwości. 


Wpatrywał się w rządki zapisanych na niewielkiej kartce, liter oraz na zaadresowaną już kopertę, która tylko czekała, by nakleić na nią znaczek i wysłać w świat, razem z listową zawartością, co też chwilę później uczynił. Nie wahał się ani przez moment. Skoro już to napisał, skoro podjął taki wysiłek, to musiał doprowadzić to do końca. 
I tylko raz, przez krótką chwilę żałował. Kiedy mała koperta dopiero co wylądowała w czerwonej skrzynce. Żałował, że napisał tak mało; że nie umiał opisać wszystkich swoich uczuć. 
Postanowił, że zrobi to innym razem. Bo podejrzewał, że na jednym liście nie skończy. Bo czuł potrzebę przelewania swoich myśli na papier i wysłania ich tej osobie, choć wcale jej nie znał. To jednak zdawało się być tylko dodatkową zaletą. 




Odrobinę obojętny. 


Od jakiegoś czasu przechadzał się przypadkowymi ulicami, krążąc to tu, to tam bez celu. Wiejący, jesienny wiatr przejmował go chłodem i sprawiał, że cały dygotał. Ale on nie miał nic przeciwko, a nawet pragnął, by zimno wdało się we wszystkie zakamarki jego ciała, zaziębiło je i przy okazji sprawiło, że zamarznie mu serce. 
Szedł przed siebie i po raz pierwszy od dłuższego czasu nie przejmował się tymi kilkoma szajbuskami, które podążały za nim przez cały ten czas udając, że wcale nie są nim zainteresowane. 
- A łaźcie sobie, co mi tam. Jutro nogi wam z dupy poodpadają po takim spacerze – mruknął z wrednym uśmiechem na ustach i rozejrzał się dookoła, szukając dziwnych uliczek, w których jeszcze nie był. 
Normalnie nigdy nie pozwoliłby sobie na ciąganie tych głupiutkich dziewczątek po jakiś dziwacznych, a nawet, zważywszy na to, że słońce zaszło już jakiś czas temu, niebezpiecznych miejscach, ale z dziką satysfakcją zauważył, że jest mu tak naprawdę wszystko jedno, co stanie się zarówno z nimi, jak i z nim – wiedział bowiem, iż niebezpieczeństwo czeka nie tylko na młode kobiety. Poza tym… wiedział, że może być z kobieta pomylony. Szczególnie teraz, kiedy zapuszczał włosy. 
Mimo to wszedł w ciemną uliczkę, odstraszającą innych jarmarcznym hałasem i odorem zgnilizny. 
Nie minęła chwila, a ktoś zaszedł go od tyłu, bełkocząc coś niezrozumiałego i przyciągając do siebie. Do jego nozdrzy dostała się mdląca woń alkoholu, jaką musiał wlać w siebie ten osobnik. 
Heechul westchnął cicho, ale nie zrobił niczego, by się uwolnić. 
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy – charczał niewysoki, krępy ahjussi – czyż to nie nasza cudowna gwiazda wszechświata? Przyszedłeś bratać się z plebsem, młody człowieku? 
Hee milczał, wpatrując się w ciszy w małe, przekrwione oczy pijanego mężczyzny. Nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Postanowił więc poczekać na rozwój wydarzeń. 
- Czekaj, zawołam swoją starą, niech no zobaczy, kto tu nam się napatoczył – ahjussi roześmiał się nieprzyjemnie, po czym chwiejnym krokiem wtoczył się do jakiegoś podrzędnego, brudnego lokalu. 
I już z niego nie wyszedł, chociaż Heechul czekał na niego jakiś czas, oparty o zimny, ceglany mur. 
W końcu, z jakimś dziwnym uczuciem rozczarowania, ruszył dalej, kończąc w jakimś podrzędnym nocnym lokalu, w którym pozwolono mu zasiąść przy pianinie pod warunkiem, że kupi co najmniej trzy butelki soju. Zgodził się od razu i zasiadł na starym, zniszczonym stołku, przyglądając się instrumentowi. 
Ile to już czasu minęło, odkąd po raz ostatni zamieniał uczucia w muzykę? Policzył w myślach i wyszło mu, że zaledwie kilka miesięcy – a miał wrażenie, jakby minęły lata, odkąd czuł pod opuszkami palców chłód i gładkość klawiszy. Przycisnął kilka z nich. Sala natychmiast napełniła się dźwiękiem. 
- Zagraj pan coś smutnego – usłyszał z głębi pomieszczenia – żona mnie właśnie zostawiła… 
- Ya, nie powinien ci w takim razie zagrać czegoś radosnego, na poprawę nastroju? – zapytała jedna ze starszych kobiet siedzących przy barze. 
- Posrało cię, kobieto? – odpowiedział tamten, po czym zwrócił się do idola – Osobiście wyleję ci na łeb pomyje, jeśli zagrasz coś wesołego, rozumiesz? 
Przytaknął; prośba mężczyzny była mu bardzo na rękę. 




Kruszy się i płacze. 


Powoli, ale z całą stanowczością zamieniał to dławiące go od dłuższego czasu uczucie w muzykę. Każde niebezpiecznie przeszywające go drgnienie serca składało się na melodię, która rozrywała całe pomieszczenie, rozdzierając na strzępy resztki radości, które gdzieniegdzie zalęgały się po kątach. 
Długie, marmurowe palce zdawały się tonąć między falą biało-czarnych klawiszy, dziko walcząc z każdym niemal dźwiękiem, nadając mu wyjątkowe znaczenie. 
Ciężkie, nieprzyjemne nuty przytłaczały wszystkich słuchających; miało się wrażenie, jakby cały świat zamknął się do instrumentu i tych najciemniejszych zakamarków serc. 
Muzyka, która zamiast dawać nadzieję, bez zahamowań ją odbierała. Każdą najmniejszą drobinkę optymizmu brutalnie zamieniała w proch. Gromadziła łzy w kącikach oczu, ale nie pozwalała na ich popłynięcie. 

Myślał, że gdy zacznie grać, poczuje się dużo lepiej, jednak wywołało to odwrotny skutek – muzyka, którą sam stworzył, odebrała mu ostatnie kawałki dobrych myśli. 
Czuł się jak złapana w potrzask zwierzyna, która robi sobie krzywdę za każdym razem, gdy próbuje się wydostać z pułapki. 
Pospiesznie otarł łzy z policzków, podnosząc palce znad wilgotnych klawiszy i obracając się przodem do zebranych, próbując dostrzec ich reakcje. 
Spoglądali na niego ze smutkiem, ale pełni niekrytego podziwu. 
Spróbował się uśmiechnąć, by chociaż tak podziękować za tych kilka braw, jakie rozległy się w lokalu, ale na jego usta wpłynął jedynie przykry grymas, w niczym nie przypominający uśmiechu. 
Westchnął cicho, podszedł do baru i zamówiwszy drinka, usunął się w cień, w ciszy wsłuchując się w cudze rozmowy i rozkoszując się cierpkim smakiem alkoholu, który dodatkowo palił go od środka. 
Ale czym był ten ogień w porównaniu do tego, który trawił go na co dzień… 




Płaczący mężczyzna przestaje mieć siły, by udawać… 


Brzęczenie telefonu w jego kieszeni, pomimo, iż starał się je ignorować, powoli doprowadzało go do szału. Ktoś najwyraźniej nie był w stanie pojąć tego, że w tej chwili nie chciał z nikim rozmawiać. 
- Hyung – usłyszał, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć – hyung, tu Kibum. Zgubiłem poprzedni telefon, no i to mój nowy numer. 
- Nie mogłeś wysłać mi wiadomości? – warknął do słuchawki, wkładając sobie kawałek lodu do ust. 
- Nie poszedłbyś ze mną na miasto, hyung? – padła propozycja. 
Heechul przez moment zastanawiał się nad odpowiedzią. Z jednej strony nie miał ochoty z nikim się widzieć, a z drugiej – nie widział się z tym dzieciakiem od własnych urodzin, więc wpadałoby się jednak spotkać… 
- Za pół godziny w tej knajpie, co zawsze – zarządził. 
Miał dziwne wrażenie, że to będzie ich ostatnie spotkanie w tym roku. 

I nie mylił się. Jego młodszy kolega oznajmił, między kolejnymi kieliszkami soju, że niedługo wybiera się do Chin w związku z nową dramą. Był przy tym niesamowicie podekscytowany. Tak bardzo, iż nie zauważył, jak spojrzenie jego przyjaciela z każdym jego słowem stawało się coraz bardziej pochmurne. 




Nie zdaje sobie sprawy... 


Wrócił do dormu nad ranem, dziękując losowi, że nie musi przez cały dzień nigdzie wychodzić. Jedyne, czego teraz potrzebował to kubek herbaty i ciepło własnej pościeli. Zrezygnował jednak z gorącego napoju, rzucając się na łóżko i ciężko oddychając. Pragnął zasnąć na bardzo, bardzo długo. Najlepiej na całe życie, na walkę z którym powoli zaczynało mu brakować sił. 
Gdy wydawało mu się, że już zachwalę uda mu się wpaść w objęcia Morfeusza, jego telefon zabrzęczał po raz kolejny. 
- Heechul-ah! – mężczyzna usłyszał miękki, odrobinę zatroskany głos lidera – jesteś w mieszkaniu? 
- Ta, a co? – wychrypiał w odpowiedzi. 
- Spałeś – stwierdził Leeteuk – przepraszam. Ale możesz coś dla mnie zrobić? 
Hee przytaknął. Skoro i tak został już rozbudzony, było mu wszystko jedno, o co poprosi go przyjaciel. 
- Gdzieś w biurku zostawiłem takie czerwone pudełko, a jest mi dzisiaj strasznie potrzebne – tłumaczył – mógłbyś je znaleźć? Za kilka minut przyleci do ciebie Hyukkie, ale zależy mi na czasie, więc… 
- Więc lepiej by było, gdybym ja to wcześniej znalazł i od razu mu przekazał? – dokończył młodszy mężczyzna, po czym westchnął – robi się, hyung. 
- Dzięki – usłyszał głos pełen ulgi – jak wrócę, ugotuję ci moje popisowe danie! Cześć! 




… że tak naprawdę, właśnie się poddał. 


Mała, wysuwana szafka mieściła w sobie dwie rzeczy. Ostrożnie wyjął jedną z nich, nie znając zawartości i odłożył na bok z niemałą satysfakcją. Wcale nie musiał szukać tego pudełka jakoś specjalnie długo, więc nic, tylko czekać, aż Hyukjae pojawi się w dormie i je odbierze, a on w końcu zanurzy się w miękkiej pościeli. 
Jednak zauważył tam też drugą z nich; opakowanie dużo mniejsze od poprzedniego, ale także bardziej kuszące, ponieważ z jej zawartości doskonale zdawał sobie sprawę. 
Sięgnął po nie i otworzył. 
Jego oczom ukazało się to, co spodziewał się zobaczyć.

piątek, 26 października 2012

8.



Rozbity jak pusta butelka soju.


Blade, mrugające światło telewizora padało na dwie ludzkie sylwetki. Jedna z nich leżała, oparta na kolanach drugiej i beznamiętnie gapiła się w wyświetlane na ekranie obrazy.
Obie chciały się odezwać, ale jakoś nie potrafiły znaleźć odpowiednich słów.
- Heechul… - spróbowała po jakimś czasie kobieta, jednak nie otrzymała od niego odpowiedzi. Mało tego, mężczyzna nie poruszył się nawet o milimetr, jakby celowo nie chcąc zareagować na dźwięk swojego imienia. – Heechul – powtórzyła, przykładając dłoń do jego zaczerwienionej twarzy.
Burknął coś pod nosem, usiłując skupić rozbiegany wzrok na twarzy siostry, co po tylu butelkach soju, ile niedawno opróżnił, było czynem niemalże niemożliwym.
- Myślałam, że mi powiesz, dlaczego postanowiłeś upić się prawie do nieprzytomności akurat w moim mieszkaniu, ale chyba już nie jesteś w stanie… - kobieta zmieniła taktykę. Teraz postanowiła go odrobinę podpuścić.
- Ale do kogo ty mówisz? – odezwał się w końcu młodszy, unosząc prawą dłoń i palcem wskazującym dotykając czubka swojego nosa – Że niby do mnie?
- A czy widzisz tu kogoś jeszcze, oprócz nas?
- A sklonowałaś się, noona, czy coś?
Kobieta zmarszczyła brwi. Nie rozumiała, co ten człowiek bredzi.
- Nie, jestem tu tylko ja. No i ty.
- A widzisz, czyli to mi się dwoi! Ciekawe, czy jak wypiję więcej, to się potroi… - Heechul podniósł się z kolan siostry i sięgnął po kolejną butelkę z alkoholem, jednak wcale w nią nie trafiając. – O, soju mi ucieka… - zauważył, machając dłonią w powietrzu – patrz, noona, jakie wredne to to. Ucieka, jak ja.
Mężczyzna niechcący strącił szkło, które potłukło się, spadając z dość wysokiego stolika.
- I ja to będę musiała sprzątać – Heejin omiotła pokój spojrzeniem i westchnęła, z powrotem skupiając się na swoim bracie, który tymczasem sturlał się z kanapy i na czworaka dotarł do pozostałości po butelce.
- Widzisz, ja też jestem taki roztrzaskany. I niczego już we mnie nie ma. I teraz nadaję się tylko do wyrzucenia.
Kobieta przykucnęła przy Hee.
- Noona, bo ty zaraz powiesz, że gadam głupoty, bla bla bla.
- Całe życie gadasz głupoty – wzruszyła ramionami.
Heechul zaśmiał się głupkowato i trącił potłuczone denko palcem. Po chwili poczuł znajome pieczenie; na opuszce wykwitła niewielka kropla krwi.
- Ale noona, potłuczonego człowieka nikt nie potrzebuje. Zniszczonego człowieka trzeba się pozbyć. – to mówiąc, cofnął się w stronę kanapy, na którą wdrapał się niezgrabnie, by chwilę potem zasnąć głębokim snem.
Heejin, zbierając odłamki i sprzątając dookoła, usiłowała zrozumieć, co brat próbował jej przekazać. Dlaczego uważał, że jest „roztrzaskany”? Czy stało się coś, co sprawiło, że wyglądał tak jak wtedy, gdy tchnięty jakimś irracjonalnym pomysłem pijanego idioty, próbował pozbawić się życia?
Co mogła zrobić, żeby się tego dowiedzieć i żeby mu pomóc?
Przecież zazwyczaj nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele…




Zaprogramowany na życie.


Miał wrażenie, że zachowuje się jak robot. Jak maszyna zaprojektowana do wykonywania swoich zadań, tylko że z bijącym sercem, które przysparzało mu jedynie bólu.
Wstawał, wychodził z domu, jechał do miejsca odbywania służby, tam spędzał kilka godzin na czynnościach, których potem nawet nie pamiętał, potem włóczył się po mieście, chodził pograć w LoLa, spotykał się ze znajomymi, rozdawał przyklejone uśmiechy. Czasami pozował do fotografii, raz po raz ulegając prośbom fanów.
A po powrocie rzucał się na łóżko, nie sprawdzając nawet, czy Heebum ma co jeść. I leżał tak dłuższą chwilę, zupełnie bez ruchu, oddychając bardzo powoli; tak, jakby nawet to było dla niego ciężarem.
Miał wrażenie, że zapętlił się w tej, tak zwanej „normalności”, która wbrew pozorom nie była jego normalnością.
Jedyne, czego był pewien to fakt, że musiał się z tej pętli jakoś wydostać. I jednocześnie nie opuszczało go poczucie, że tak się nie da.
Że wyrwać się może tylko w jeden sposób. Sposób, który przerażał go i pociągał jednocześnie. Był jak ciemna zasłona, która skrywała tajemnicę, którą jednak odkryje, kiedy przekroczy bezpieczną granicę.
Coraz częściej chciał ją przekroczyć i zerwać tę zasłonę. Nawet jeśli porażające światło, jakie się za nią znajduje, miałoby wypalić mu oczy.
Wszystko, byle tylko poczuć się wreszcie wolnym od własnego umysłu, który nie pozwalał mu normalnie funkcjonować…




Pozbawiony nawet przyjaźni ze słowami…


Wszystkie uczucia, które gromadziły się w jego sercu i stawały się jego dręczycielami, przelewał zazwyczaj w muzykę lub słowa, pozbywając się w ten sposób ich nadmiaru.
Pozwalał wyrazom mówić za niego; opowiadać historie, za którymi kryła się cząstka jego samego i która mieściła w sobie jego problemy, z których nie potrafił się nikomu zwierzyć.
Proces twórczy, który był dla niego jak magia, powodująca, że wszystko co złe, rozpływało się nagle, jakby dzięki czarodziejskiemu zaklęciu.
Ale te czary niedawno przestały działać. I wszystkie zmartwienia, nie potrafiąc odnaleźć ujścia, kładły się ciężarem na jego sercu.
Lecz mimo to siadał przy biurku, lub też na ulubionym, szerokim parapecie i popijając herbatę, przepełniony nadzieją czekał na coś, co sprawi, że ta blokada, która utworzyła się gdzieś w jego wnętrzu zniknie, po raz kolejny pozwalając słowom płynąć wartkim strumieniem. Czuł, że tylko w ten sposób mógłby spojrzeć na wszystko z dystansem i zrozumieć to, czego ostatnio pojąć nie potrafił. Własnych, splątanych myśli.
Ale czekał na próżno. Słowa również były przeciwko niemu. Tak jak cały świat, który udawał jednak, że mu na nim zależy; że usiłuje go zrozumieć. Jednak on wiedział, że to wszystko było jedynie ułudą. Że tak naprawdę, ten cień zainteresowania ze strony wszystkich wynika jedynie z chęci pozbycia się ewentualnych wyrzutów sumienia.
Ponieważ jedyne, co robili, to udawane współczucie, które nie wymagało większego wysiłku. Niektórzy posuwali się do kilku niezwykle mądrych, ale nikomu niepotrzebnych rad. I to wszystko.
A nie o to chodziło.
Dlaczego nikt, zamiast pytać, czy potrzebuje pomocy – na co on, wiedząc, że tak naprawdę nikt nie pragnie, by odpowiedział twierdząco, zaprzeczy z całą mocą – nie zapyta "jak mogę ci pomóc?" – Skoro i tak widzą, że tej pomocy potrzebuje…
Heechul wiedział, że niewielu byłoby stać na taki gest. I pomimo tego, że przed całym światem udawał, że wcale nie potrzebuje, by mu takie pytanie zadać, tak naprawdę gorąco go wyczekiwał.




bezwiednie…


Przed sobą miał nieduże, ale niezwykle głębokie pudełko, w które wpatrywał się od kilku minut zastanawiając się, czy jest sens w ogóle do niego zaglądać.
Kilka dni wcześniej otrzymał je od siostry, która oznajmiła, że w środku znajdują się wiadomości od fanów. Czyli jak zawsze prawdopodobnie znajdzie się tam sterta listów z mniej lub bardziej poetyckimi wyznaniami miłości, ewentualnie jakiś rysunek, wycinanka czy też inna forma artystycznej ekspresji.
Długimi, szczupłymi palcami przejechał po krawędziach przedmiotu i powoli uniósł wieczko. Wyciągnął z niego zawartość – całe naręcze różnokolorowych kopert, z jego imieniem na przedzie – czyli było dokładnie tak, jak się spodziewał.
Jednak jedna z nich różniła się od pozostałych. Choć może właściwiej byłoby powiedzieć, że to te pozostałe były inne od tej konkretnej.
Biała, zwyczajna koperta. Niby nic specjalnego, kilka identycznych leżało tuż obok.
Ale ta miała, poza jego imieniem, adres zwrotny. Mimo, iż była bez znaczka.
Heechul zastanawiał się przez chwilę, jaki też jest powód, dla którego ten adres tam widnieje. Po chwili uznał to jednak za pomyłkę i roztrzepanie fanki. I już miał odłożyć list na stertę pozostałych, kiedy nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
Usiadł przy biurku i wyciągnąwszy kartki, zaczął pisać, nucąc pod nosem jakąś rzewną melodię.




… podejmuje ryzyko, by tylko ulżyć cierpieniu swojej duszy. 


To takie dziwne uczucie, pisać do fanki, nawet nie przeczytawszy wcześniej tego, co napisała do mnie… Nie, nie przejmuję się tym specjalnie, po prostu uważam, że to trochę dziwne.
Tak jak to, że na kopercie znalazł się Twój adres… Zrobiłaś to odruchowo, przez pomyłkę czy może… specjalnie, licząc na łut szczęścia? W sumie, cokolwiek by to nie było – udało Ci się. W końcu właśnie Ci odpisuję. Powiedzmy.



Tak sobie myślę, że muszę być naprawdę głupi, albo zdesperowany… albo jedno i drugie, żeby robić coś tak idiotycznego, jak pisanie do jednej z fanek – nie bierz tego do siebie, ale spójrz – nie mam pojęcia, kim tak naprawdę jesteś ani jaka jesteś i czy przypadkiem po otrzymaniu tego listu nie pochwalisz się nim z całym światem i nie wyniknie z tego jakiś skandal. Jestem tego świadomy, a i tak to robię… to chyba dlatego, że aktualnie wszystko mi jedno. Jest mi to obojętne do tego stopnia, że zamierzam nawet napisać Ci coś, czego nie mówiłem dotąd nikomu, nawet najlepszym przyjaciołom. Nie wiem, dlaczego. Po prostu są takie sprawy, których nie mogę wyjawić nikomu z nich i już.
I nie liczę nawet na Twoje zrozumienie; robię to tylko i wyłącznie do siebie, żeby móc pozbyć się tego irytującego szumu w mojej głowie. 

A szumi mi wiele rzeczy. Tak wiele, że właściwie nie wiem, ile dokładnie ich jest. 
Wiesz, mam chorą matkę. Nie jakoś poważnie, ale jednak chorą. I świadomość, że nie mogę teraz przy niej być i nie jestem w stanie niczego zrobić, bardzo mnie boli. Bo ona zawsze była przy mnie, kiedy rozwaliłem sobie kolano, albo gdy leżałem z gorączką. A ja nie mogę. 
Wiem, że ona nie ma o to do mnie żalu, ani nic, ale jednak… trochę to smutne, nieprawdaż? (Nie wiem, dlaczego postawiłem tu znak zapytania, przecież nie podam Ci swojego adresu, na który mogłabyś wysłać odpowiedź…) 

I to był akurat fakt, który jestem w stanie pojąć. Mam na myśli to, że reszta… to wszystko to raczej strzępki uczuć, jakieś dziwne tęsknoty nie wiadomo, za czym, samotność i smutek. I nie mają początku ani końca, więc nie wiem, jak mógłbym się z tego wyplątać. I nie sądzę, by ktokolwiek mógł zrobić to za mnie. A najgorsze jest to, że nie mam ochoty tak żyć. Chcę zmiany. Drastycznej.
Może nawet ostatecznej… Ale brakuje mi chyba jeszcze odrobiny, ja wiem… szaleństwa? 

Jestem zbyt szalony, by normalnie funkcjonować, za mało jednak, by przerwać to wszystko na zawsze. I przez to jestem po środku. 
A tak jest najgorzej. Naprawdę najgorzej. 
Gdybym tylko mógł ruszyć się w którąś ze stron. Obojętnie w którą… 
Cóż, to by było chyba na tyle. Jeśli to przeczytałaś i zachowałaś dla siebie - dzięki, jeśli czyta to teraz cały świat, bo Ci głupio zaufałem – trudno. 
Niech Ci się dobrze żyje,
希 .

poniedziałek, 8 października 2012

7.


… że obserwuje go, gdy ten nie patrzy. 


Kyuhyun kątem oka obserwował skradającego się hyunga, który, najwyraźniej, za wszelką cenę nie chciał być zauważony, czego Kyu zupełnie nie pojmował. Jego oczom nie umknął również fakt, iż Hee trzymał coś w rękach i to coś wyglądało zupełnie jak pudełka z jedzeniem.
Maknae zatarł ręce, chichocząc pod nosem. Powinien to wszystko zjeść sam, zanim ktokolwiek się o tym dowie?
Odczekał moment i tuż po tym, jak jego starszy kolega zamknął za sobą drzwi, czym prędzej pomknął do kuchni i jednym, szybkim ruchem otworzył lodówkę.
- Czeka mnie uczta – jego oczy stały się ogromne, a wypełniony jeszcze przed momentem przekąskami żołądek, nagle zupełnie pusty.
Nie zastanawiając się zbyt długo, wyciągnął pierwsze pudełko. Już miał je otworzyć, kiedy zauważył przyklejoną do niego karteczkę.
„Ani mi się waż, Cho!”
Westchnął. Dlaczego go to spotyka…?
Sięgnął po drugie pudełko, w nadziei, że niczego tam nie znajdzie i będzie mógł się wykręcić krótkim „ale tam nie było napisane, że nie mogę”…
„Zjedz choć odrobinę, a zginiesz!”
Kyuhyun zmarszczył brwi. Czy to było takie oczywiste, że będzie tego próbował?
Wciąż się nie poddając, sięgnął po ostatnie, największe pudełko. I po raz kolejny na wierzchu znalazła się karteczka.
„Głupi maknae.”
Tego było za wiele. Nie dość, że zabrania mu się jedzenia, to jeszcze się obraża. On tego tak nie zostawi. Bo Kyu głodny to Kyu wredny.
- Heechul, co to ma znaczyć? – Cho wszedł do pokoju hyunga bez pukania, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Dostrzegł go, leżącego na łóżku, z ulubioną manhwą w ręce i kotem na brzuchu.
- Coś nie tak, maknae bez manier? – starszy mężczyzna nie zaszczycił go nawet spojrzeniem – Czyżbyś próbował zjeść nie swoją własność?
- W takim razie czyje to jest?
- Na pewno nie twoje.
- Ej, no! – Kyuhyun podszedł bliżej i nie myśląc nad konsekwencjami swoich działań, wyrwał komiks z rąk Heechula.
- Oddaj mi to – usłyszał jego opanowany głos – albo nie, wszystko mi jedno – zmienił po chwili zdanie i przewrócił się na bok – idź już, jestem zmęczony. Jedz sobie co chcesz, nie moja sprawa.
- Hyung…? – Kyu zamarł z książką w uniesionej ręce – nie wkurzasz się? Jesteś chory czy co?
- Spieprzaj – odpowiedział mu cichy, pozbawiony emocji głos, stłumiony przez poduszkę.
- Nie – nie zgodził się młodszy, pochylając się nad Heechulem – nie zamierzam nigdzie sobie iść.
- Rób, co chcesz, wisi mi to.
Obojętność trzydziestolatka zbiła z tropu młodszego mężczyznę. Nie tak zachowywał się na co dzień Kim Heechul. Tamten był nieco bardziej… żywiołowy. Troszkę bardziej niespokojny, jak rzeka, która zerwała tamę. Ten człowiek, który leżał odwrócony do niego plecami, skulony jak embrion, był zbyt opanowany jak na swoje standardy. To było dziwne, ale Kyuhyun miał wrażenie, że jest mu to zachowanie dziwnie znajome…
Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miał pojęcia, jak powinien się zachować.
- Hyung… zagrasz ze mną w coś?
- Nie. Nie potrzebujesz mnie – mruknął tamten w odpowiedzi.
- Do gry?
Nie otrzymał odpowiedzi.
- Głupi hyung – Kyuhyun wyszedł, kręcąc głową.
- Wiem… - wyszeptał Hee, gdy Kyu znalazł się za drzwiami.




Mężczyzna, który ma dość bezczynności. 


Najgorzej mu było z myślą, że nie ma powodów do złego nastroju. A już na pewno nie do aż tak złego. I czuł się z tym tak głupio, że niezwykle trudne stawały się jego spotkania z ludźmi, który byli świadkami jego zachowań. Widział w ich oczach różne rzeczy – od zupełnej dezorientacji aż po troskę. I nie wiedział, co ma z tym zainteresowaniem wokół niego samego zrobić. Zdążył się już od tego odzwyczaić. Od tego, że ciągle jest w centrum czyjejś uwagi.
I miał także wrażenie, że to nie jemu powinno się teraz poświęcać czas. A na pewno nie powinni tego robić jego przyjaciele z zespołu, którzy nagle, nie wiedzieć, czemu, zwalili mu się na głowę, oczekując jakiejkolwiek interakcji z jego strony.
A przecież z nich wszystkich to nie on potrzebował tego wsparcia najbardziej. Nie on. Tylko Kangin, który wciąż nie może się oswoić z nową sytuacją i Leeteuk, który z dnia na dzień chodził coraz bardziej pochmurny. To im należała się uwaga.
- Manager hyung? Na ten twój ślub… tak, na ten, na którym mam być MC, a bierzesz jeszcze jakieś inne śluby…? No właśnie… wezmę ze sobą Kangina, dobra? Jak to nie wiesz, czy będzie mógł, będzie, mówił, że jest wtedy wolny… no, to w porządku. Do zobaczenia za parę dni.
Heechul potarł twarz dłońmi. To był prawdopodobnie dobry pomysł. Będą mieli okazję, żeby zjeść coś dobrego i pogadać, jak kiedyś. Może to Youngwoona otworzy. Może będzie mógł mu pomóc i przy okazji pomoże samemu sobie.
Został jeszcze Jungsu… lider był ostatnio tak zabiegany, że niełatwo było gdziekolwiek go dorwać. Jeśli nie był w pracy, to… na siłowni. A siłownia to ostatnie miejsce, w którym Hee chciałby się kiedykolwiek znaleźć.
„Hyung, znajdź dla mnie czas niedługo.”
„Coś się stało, Heechul-ah? Dzisiaj powinienem być wolny po 22. Chcesz gdzieś wyjść czy zostajemy w mieszkaniu?” 

Heechul przez moment rozważał obie opcje.
„Będę u siebie.” 
Postanowił, że rozwiązywanie własnych problemów zacznie od rozmowy. I być może od pomagania. Bo nie mógł zająć się sobą, kiedy wiedział, że trzeba zająć się przyjaciółmi. Bo jeśli on teraz pomoże im, to potem oni pomogą jemu. Na pewno. Bo przyjaźń to nie byle, co. Nie dla niego.




Uważa, że znalazł rozwiązanie. 


Głowę miał opartą o plecy lidera i z niezwykłą uwagą chłonął każde jego słowo. Słuchał wszystkiego, co miał mu do powiedzenia. A miał wiele. Opowiadał mu o swoich obawach i zmartwieniach. O tym, czego normalnie by nie powiedział, ale nakłoniony nie znoszącą sprzeciwu postawą młodszego o kilka dni przyjaciela, nie mógł zrobić niczego innego.
Spojrzenie Heechula pochmurniało z każdą minutą.
Nawet nie zauważył, kiedy ułożył głowę na udach Jungsu i pozwolił, by ten bawił się jego włosami.
- Właściwie to wszystko to głupstwo – uciął nagle Leeteuk, zaplatając Hee niewielkiego warkoczyka.
- Ale ty lubisz przejmować się głupstwami… – uśmiechnął się delikatnie - hej, co to za warkocz?!
Jungsu zaśmiał się pogodnie i poklepał go po policzku.
- Jesteś taki słodziutki, że nie mogłem się powstrzymać.
- Głupek. Ej, ale tak na poważnie, hyung – Heechul złapał przyjaciela za rękę – rozmawiałeś już na ten temat z Youngwoonem, rozmawiałeś kiedyś ze mną. Wiesz, że nie ma się czego bać i że to szybko minie.
- Chullie, sam wiesz, że strach często wymyka się temu, co wiadome. Że lubi mieszać w głowie… - w pokoju nagle zapanowała cisza; obaj mężczyźni przymknęli powieki, jakby próbując na nowo wszystko przemyśleć.
- Hyung…
- Hee – wszedł mu w słowo starszy; jego głos drżał.
Heechul poczuł na swoim policzku łzę, która do niego nie należała. Wciąż jednak nie otwierał oczu udając, że niczego nie zauważył. Czekał, aż Leeteuk powie coś więcej.
- Ja… tak naprawdę, nie chcę być z dala od was. Nie tak długo. Przez tyle lat byliśmy wszyscy razem, a niedługo… wszystko będę musiał robić bez was, zupełnie sam. Nie będę mógł się z wami widzieć, kiedy będę chciał, nie będę mógł robić wielu rzeczy… z wami.
- … z nimi – uściślił drugi. – To boli! – warknął, gdy został pociągnięty za włosy.
- I dobrze, że boli. Mam ochotę przywalić ci tak mocno, żebyś trafił do szpitala. Jesteś debilem, Heechul.
- Ty… - szybkim ruchem podniósł się z pozycji leżącej i zrównał się wzrokiem z hyungiem. Na usta cisnęło mu się wiele niemiłych słów.
- Tak, ja też nim jestem, ale ty większym. Jak mówię, że z wami, to mam na myśli też ciebie, czaisz? Od kiedy to nie jesteś częścią nas? Od kiedy? I jakim prawem śmiesz twierdzić, że nie jesteś?
Heechul nie umiał mu na to odpowiedzieć. Patrzył mu przez chwilę w oczy, po czym spuścił wzrok.
- Od dawna nie jestem. Od dawna nie mam prawa być. Przecież jestem nikim.
Silne uderzenie zaciśniętej pięści niemal zrzuciło go z łóżka.
Nie rozumiał tego nagłego przejawu agresji. Przecież miał rację, przecież od dawna był tu jedynie „na doczepkę” i wszyscy o tym wiedzieli. On to tylko wypowiedział na głos.
- Idioto skończony! – Leeteuk nawet nie próbował się opanować – postradałeś zmysły?!
- Być może – stwierdził chłodno – ale być może to ty nie dostrzegasz oczywistych rzeczy – Hee nie próbował uchylić się od zadawanych mu policzków.
- Obudź się, debilu! Jesteś najważniejszy – lider zamarł z ręką w powietrzu – dla mnie jesteś najważniejszy. Zespół też cię potrzebuje, zrozum to w końcu!
- To ty zrozum. Nie jestem ważny, a już na pewno nie dla siebie.
Ostatni policzek i trzaśnięcie drzwiami.




Ale gubi się w plątaninie bólu, wspomnień i odrzucenia.


Bolało go serce. Czysty, fizyczny ból rozsadzał jego wnętrze, wtórując boleści, jaką zadał mu wcześniej przyjaciel. Ale było mu z tym dobrze. Przynajmniej czuł, że jeszcze żyje i na dodatek, gdzieś tam, w ciemnych zakamarkach duszy zaczęła rodzić się w nim myśl, że może to, co powiedział mu wcześniej nie jest tak do końca prawdą.
Że być może, jakiś czas temu wmówił sobie pewne rzeczy i teraz tylko robi z siebie ofiarę. I staje się dokładnie takim typem osoby, której nie znosił najbardziej. Osoby wymuszającej uwagę i współczucie.
A może zawsze taki był? I jedyne, co robił, to chował tę część siebie gdzieś, gdzie sam nie mógł jej znaleźć. I teraz, ten niechciany i zapomniany kawałek jego osobowości postanowił dać o sobie znać, irytując go tak bardzo jak padający za oknem deszcz.
Ten deszcz… z ogromną prędkością przecinający powietrze… sprawiał, że wracały wspomnienia chwil, które najchętniej wymazałby ze swojego umysłu. Wspomnienia sprzed dwóch lat, których nie chciał mieć, a które uporczywie się go trzymały i przypominały o sobie w takie deszczowe dni jak ten.
Przypominały mu kierunek, w którym się wtedy poruszał. Który nie był dobrze obranym kierunkiem, ale przynajmniej gwarantował ukojenie… Może powinien rozważyć go ponownie…?
- Heechul-ah… - w pokoju po raz kolejny pojawił się Leeteuk, tym razem jednak trzymając w dłoniach apteczkę.
Hee westchnął przeciągle. Czy nie tego właśnie chciał?
Dlaczego więc czuł, że to wszystko nie tak powinno się potoczyć? Że powinno wyglądać inaczej…?




Bardzo nieudolnie próbuje sobie pomóc. 

Nigdy nie uważał alkoholu za swojego wroga. Wiedział, że jeśli tylko będzie pić z umiarem, wszystko pozostanie w jak najlepszym porządku. I nawet jeśli troszkę się upije, tak jak to zrobił tego dnia, to nic się nie stanie, każdy przecież raz na jakiś czas musi zwyczajnie się spić. A on już dawno tego nie robił. Nie w samotności.
Łzy spływały po jego bladych policzkach, tonąc gdzieś w materiale jego rękawa, którym ocierał zmęczoną płaczem twarz.
Zawsze płakał, kiedy pił w samotności. Nawet, jeśli nie miał konkretnego powodu. Ale teraz… czuł, że wszystko wali mu się na łeb na szyję, a on nie potrafi nad tym zapanować.
Spojrzał na pustą szklankę, którą trzymał w dłoni i na równie puste butelki soju, leżące na stole.
- Noona na pewno coś ma w szafce… - mruczał do siebie, pociągając nosem i rozglądając się po kuchni swojej siostry w poszukiwaniu alkoholu.
Otworzył jedną z nich i uśmiechnął się sam do siebie, widząc dwa rządki zielonkawych butelek. Jego noona była przygotowana na wszelkie okazje…
- Dwa lata temu trzymałaś tu proszki nasenne, noona… - wyszeptał, uśmiechając się cierpko do wspomnień.
- Na szczęście nie jestem tak głupia, żeby wciąż je tu mieć – usłyszał zza pleców ciepły, ale zmartwiony kobiecy głos. – Znów pijesz u mnie, sam, po ciemku?
Heechul zignorował pytanie.
- Dwa lata temu też przyszłaś, kiedy zamierzałem poczęstować się czymś z tej szafki – zaśmiał się i czknął – Noona, ty to masz timing…
- Na szczęście, Heechul, na szczęście.
Delikatne ramiona objęły jego własne.

czwartek, 20 września 2012

6.



Lecz po raz kolejny… 


Jednak jego przeczucia się sprawdziły. Zarówno rodzice, jak i siostra ukrywali przed nim stan zdrowia mamy.
Wiedział, że to piękne i szlachetne z ich strony, że nie chcieli go martwić widząc, że jest w nie najlepszej kondycji, ale nie mógł pozbyć się tej odrobiny rozgoryczenia, która jak zwykle, pojawiła się znienacka i zaczęła go męczyć.
Utkwił wzrok w rozgwieżdżonym niebie, szukając w nim jakiegokolwiek pocieszenia.
Jednak gwiazdy pozostały nieme, chłodno i egoistycznie świecąc dla samych siebie, zupełnie nie przejmując się problemami odległych im istot.
Były niesamowicie piękne, ale niedostępne.
Obojętne tym rodzajem obojętności, którego mu brakowało, a którego ostatnimi czasy pragnął z całego serca. By nie musieć cierpieć. By nie obwiniać się za to, że niczego nie może zrobić nawet dla własnej matki…




…zwyczajność okazała się być ciężarem.


Ani on, ani pozostali nie wracali już do tego tematu. Wszyscy postanowili cieszyć się tym, że mogą przez chwilę być razem, jak przed laty; bawiąc się i wygłupiając do późnej nocy, zajadając smakołyki przygotowane przez mamę i siostrę Heechula i po prostu odpoczywając.
Potrzebował tego. Chwili beztroski, która pozwoli mu nabrać sił. Może nie na długo, ale na pewno na jakiś czas.
Przez krótki czas mógł znów poczuć, że jest wolny od wszystkiego, co go przytłaczało.
A myśl o powrocie do Seulu z każdą kolejną godziną zaczynała napawać go jakimś dziwnym rodzajem smutku.
Nie miał jednak pojęcia czy była to jedynie niechęć związana z opuszczeniem rodziców i rodzinnego miasta, czy też kryło się za tym coś jeszcze… odpychał od siebie te myśli jak natrętne muchy powtarzając sobie, że to nie jest istotne, że przecież jakoś to będzie…
Przekonując samego siebie, że tym razem nie pozwoli na to, by coś go przytłoczyło.
Wierzył to naprawdę mocno.
Przez chwilę.
Dopóki nie znalazł się na dworcu sam, wyglądając pociągu do stolicy i ściskając w ręce duży pakunek, który jeszcze przed momentem wręczyła mu mama, prosząc, by podzielił się zawartością z przyjaciółmi z zespołu.
- Mamo, wiesz, że zjem to sam… - przypomniał sobie własne słowa i karcące spojrzenie rodzicielki.
- Ani mi się waż. Zadzwonię potem do któregoś z nich, żeby sprawdzić czy się podzieliłeś!
Uśmiechnął się delikatnie, spoglądając na tory.
I nagle, jego spokojny wcześniej umysł, przeszyła pewna myśl. Myśl, która od jakiegoś czasu pojawiała się w takich sytuacjach. I któremu towarzyszyło dziwne pragnienie… przekroczenia dozwolonej linii.
Wskoczenia na tory. I oczekiwania na rozpędzony pociąg, który miał pojawić się lada moment.
Nie rozumiał tego pragnienia i wiedział, że jest bezsensowne, ale nie mógł się od niego dostatecznie uwolnić. Szczególnie teraz miał nieodpartą ochotę zrobienia jeszcze paru kroków do przodu i czekania na to, co się stanie.
Ale to nie tak, że chciał umrzeć, chociaż wiedział, że właśnie do tego by to zaprowadziło.
Po prostu chciał tam stanąć wiedząc, że nie zdoła uciec. Twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. Z nieuniknionym.
Tak po prostu.
Przymknął oczy. I cofnął się na bezpieczną odległość w duchu dziękując samemu sobie, że jest w stanie to kontrolować. I bojąc się, że kiedyś stanie się to niemożliwe…
… jak w dzieciństwie. Gdy nie mogąc oprzeć się pokusie, otworzył drzwi od samochodu na środku drogi, chcąc z niego wyskoczyć. Wtedy też ta myśl pojawiała się tak nagle. I któregoś dnia po prostu stracił nad nią kontrolę…
Wtedy nic się nie stało, jego siostra zareagowała błyskawicznie.
Ale teraz był sam… sam ze swoimi myślami, z dzikim, nieokiełznanym umysłem, którego czasem najzwyczajniej w świecie się bał…




Nie wiedział, że ktoś chce ten ciężar z niego zdjąć… 


Fanmeeting zakończył się, jak zwykle, sukcesem i cały zespół mógł przez chwilę odetchnąć, rozwalając się na przygotowanych wcześniej kanapach bądź krzesłach i planując krótką drzemkę lub – ewentualnie, jak Siwon, wykonać kilka telefonów.
- Do kogo dzwonisz, Siwonie?
- O, hyung – Choi spojrzał na uśmiechniętego lidera – do Heechul hyunga, jak co dzień.
- Robisz to każdego dnia? – wtrącił się Yesung, kręcący się dookoła w poszukiwaniu suchego ręcznika.
- Oczywiście, wy nie?
Reszta pokręciła głowami.
- Nic więc dziwnego, że mówi ostatnio takie dziwne rzeczy… - skwitował Siwon.
- Jakie, na przykład? – Donghae podniósł wzrok znad magazynu, który właśnie przeglądał i skupił go na twarzy kolegi.
- Że go nie potrzebujemy… że nigdy go nie potrzebowaliśmy.
- Nonsens – rzucił Ryeowook – przecież powtarzaliśmy mu tysiąc razy, że nie ma racji.
- On uważa, że to tylko czcze gadanie – Siwon spojrzał na mrugający wyświetlacz telefonu – o, oddzwonił. Wybaczcie, ale serio chcę z nim porozmawiać – zwrócił się do przyjaciół – Tak, hyung? Poczekaj chwilę… - zasłonił dolną część aparatu – pomyślcie trochę nad tym, okej?




Że ktoś stara się zrozumieć… 


Cisza panująca w pomieszczeniu zdawała się huczeć bardziej od jakiegokolwiek hałasu. Irytowała i przeszkadzała, nie pozwalając się skupić.
Ale przerwać jej nikt nie miał odwagi. Więc przez dłuższy czas kilku mężczyzn spoglądało na siebie w milczeniu, usiłując znaleźć odpowiednie słowa, by móc zacząć rozmowę. By nie wydać się za poważnym ani zbyt wielkim lekkoduchem. Aby trafić w sedno sprawy.
- Dobra, chłopaki, właściwie to tu nie ma się nad czym zastanawiać – pierwszy odezwał się lider widząc, że reszta raczej nie wyjdzie z inicjatywą – tylko działać.
- Jak? – padło pytanie.
- Co możemy zrobić, skoro nawet nie wiemy, co się dzieje? I czy to coś poważnego, czy tak tylko, przejściowo…
- Gdyby to było przejściowe, to już by mu przeszło.
- Przecież nie zaczniemy nagle zasypywać go telefonami i wiadomościami, bo pomyśli, że sobie z niego żartujemy.
- Najpierw powinniśmy ogarnąć, dlaczego chodzi taki struty, a dopiero potem robić coś w tym kierunku.
- Tak, ale nie możemy przecież siedzieć z nim non stop, mamy swoje zobowiązania…
- Ktoś przecież zawsze zostaje…
- No to skoro zawsze ktoś jest, to dlaczego… dlaczego wszyscy go olewamy? Bo przecież olewamy. Mniej lub bardziej, w taki lub inny sposób, ale jednak…
W pomieszczeniu ponownie zaległa cisza; i tylko zza drzwi słychać było spokojny głos Siwona rozmawiającego przez telefon.
- Wiesz, jesteśmy ludźmi, też czasem chcemy pobyć w samotności i odpocząć.
- To nie zmienia faktu, że raz na jakiś czas…
- Zresztą on chyba nie chce z nami przebywać. Zachowuje się, jakbyśmy irytowali go samym naszym istnieniem.
- A to nie jest akurat normalne?
- No nie wiem…
- Dobra, to co robimy? Leeteuk hyung, jakieś pomysły?
- Ja… nie wiem. Obserwujmy go? Bądźmy przy nim?
- Niby jak, przecież mieszkamy na różnych piętrach…
- Ostatnio mówił, że chciał obejrzeć tę dramę z Sulli…
- Ach, chcesz ją obejrzeć razem z nim, Wookie? Dobrze. O to chodzi. O takie drobiazgi.
Drzwi do sali nagle się otworzyły, ukazując stojącego w progu managera.
- Leeteuk, mogę cię prosić na moment? – zapytał.
- Jasne – lider odwrócił się jeszcze na moment do kolegów. – Obserwujcie go i jakby coś się działo, informujcie mnie, okej?
Wszyscy pokiwali głowami i odprowadzili Jungsu wzrokiem.
- Nie mówcie mu niczego, co by go naprawdę mocno zmartwiło – odezwał się, dotychczas milczący Hyukjae – jest wystarczająco przybity myślą o wojsku.
- Uważasz, że stanie się coś takiego, Hyuk? – Donghae położył mu rękę na ramieniu – Wiesz coś, czego my nie wiemy?
Eunhyuk rozejrzał się po twarzach przyjaciół. Czy oni naprawdę nie kojarzyli faktów? Naprawdę nie rozumieli, co zaczyna się dziać z ich przyjacielem…?
Westchnął i pokręcił głową.
- Po prostu nie męczcie Leeteuk hyunga. Ja się tym zajmę.




… płaczącego mężczyznę. 


Musiał pokazać im, że wszystko jest w porządku. Zresztą, ostatnio naprawdę było w porządku. W miarę…
Siedząc przy stoliku, powoli rozpakował jedzenie przygotowane przez mamę. Uśmiechnął się widząc, że zapakowała wszystko tak, że nie będzie miał problemu z podzieleniem wszystkiego na pół. Ba, nawet na trzy części – w końcu jemu też należała się specjalna porcja.
Nie zastanawiając się dłużej, skierował swoje kroki do kuchni i schował smakołyki w lodówce. Spojrzał na zegar zawieszony na ścianie.
„Ktoś powinien już być na dole…”
Nie spiesząc się, zszedł na jedenaste piętro i starając się pozostać niezauważonym przez Kyu, oglądającego coś w telewizji, przemknął przez korytarz. Zostawił wszystko na stole w kuchni i wrócił do siebie.
Kładąc się na łóżku, poczuł się nagle strasznie zmęczony. Raczej nie podróżą ani czymś podobnym. Zmęczony myślą, że, począwszy od jutra, znów będzie spotykał tych samych ludzi i prowadził z nimi tak samo nudne rozmowy. Że będzie musiał po prostu wśród nich przebywać. Choć tak naprawdę sam był dla siebie wystarczająco męczącym towarzyszem. I nie potrzebował innych, nie chciał innych towarzyszy.
Jedyne żyjące istoty, które nie sprawiały, że jego serce stawało się naprawdę ciężkie, były jego koty, które widząc znużenie swojego właściciela, ułożyły się obok niego, delikatnie się o niego ocierając.
Zasnął ukołysany przyjemnym mruczeniem.

poniedziałek, 3 września 2012

5.


Czasem szuka także ciepła.


Łóżko było na tyle duże, by obaj mogli spokojnie się na nim ułożyć, nie przeszkadzając sobie nawzajem, ale także na tyle małe, by wyczuć miłą obecność drugiej osoby.
Trzydziestoletni mężczyzna ułożył się wygodnie, pozornie nie zwracając uwagi na swojego przyjaciela. Przymknął powieki i przez moment po prostu nasłuchiwał, wyłapując pojedyncze dźwięki.
Po chwili łóżko zatrzęsło się odrobinę pod wpływem gwałtownego nacisku kolejnych kilogramów.
W pomieszczeniu przez dłuższy czas panowała zupełna cisza; nie tykał nawet zegar.
„Wreszcie padły baterie, jak dobrze.”
Jedynie cichutki i miarowy oddech kogoś innego zdradzał, że oprócz niego samego w pomieszczeniu znajduje się ktoś jeszcze.
„Czyżbyś już zasnął, Donghae?” – pomyślał i obrócił się na drugi bok, powoli otwierając oczy i napotykając wpatrzone w niego ciemne tęczówki. Uśmiechnął się delikatnie.
- Bo się jeszcze we mnie zakochasz bez pamięci… - ostrzegł, nie szczędząc ironii.
- Mogłeś ostrzec, zanim zacząłem się gapić, wiesz? – rzucił niby z wyrzutem – Teraz nie ma już dla mnie ratunku – pociągnął nosem i przytulił się do poduszki, którą jeszcze chwilę wcześniej Heechul miał pod swoją głową.
- Głupek – pstryknął młodszego przyjaciela w czoło i korzystając z faktu, że tamten rozmasowuje sobie bolące miejsce, wyrwał mu swoją własność.
- Wiedziałem, że mnie nie kochasz… - ciągnął Hae, najwyraźniej doskonale się bawiąc i zachowując się, jakby w ogóle nie był zmęczony. Heechul widział jednak, że walczy ze znużeniem i opadającymi powiekami i nie rozumiał, dlaczego jego młodszy kolega zamierza kontynuować tę pozbawioną sensu paplaninę.
- Jak to nie kocham? Myślisz, że pozwoliłbym jakiemuś przypadkowemu mężczyźnie spać w swoim łóżku?- Donghae zaprzeczył i przetarł oczy. – Idź spać – nakazał, odwracając się od niego plecami.
- Dzisiaj nie śpię, dzisiaj opowiadam ci, co u nas słychać.
- U nas?
-No, u nas w zespole.
- Jak chcesz, ja zamierzam zaraz zasnąć – starszy udawał, że jest obojętny na słowa dongsaenga. W rzeczywistości pragnął dowiedzieć się, co zmieniło się, odkąd ostatni raz sprawdzał, jak sobie radzą.
I słuchał. Przez całą, spokojną noc słuchał niskiego głosu, przedstawiającą mu wszystkie wydarzenia kilku ubiegłych tygodni.
Przerwał mu tylko raz. Wysłuchawszy o wszystkich trudnościach, z jakimi zmagali się pozostali, o dręczących ich problemach, o niepewności, jaką niosła im najbliższa przyszłość… poczuł się tak beznadziejny ze swoim dziwnym nastrojem, z wyolbrzymianiem każdej głupoty, że nie mógł tego znieść. To nie on powinien być teraz zatroskany i smutny… nie, kiedy wszyscy inni mają ku temu lepsze powody a i tak tryskają optymizmem.
To nie tak powinno wyglądać.
- Donghae…?
- Tak?
- Chyba muszę wziąć się w garść.




Chcąc uwolnić się od duchowych dręczycieli.


Codzienne wstawanie z łóżka wciąż wiązało się z ogromnym wysiłkiem, jednak za każdym razem przypominał sobie historie opowiadane tamtej nocy przez Donghae i to właśnie one powodowały, że chciał starać się bardziej. Chciał pokazać, że chociaż w pewien sposób od nich oddzielony, wciąż jest częścią grupy facetów, którzy są naprawdę silni; których słabości i niepowodzenia są po prostu kolejną z dróg samodoskonalenia.
Wychodził z dormu, nucąc pod nosem wesołe piosenki i z całych sił wmawiając sobie, że tego dnia wszystko pójdzie po jego myśli i że wcale nie jest tak źle, jak mu się wydawało.
Uczył się ignorować ciemne zakamarki swojego serca.




Próbując zwyczajnie dobrze się bawić.


Propozycja wyjazdu do Busan, w sobotni poranek niemal poderwała go na nogi. Tym bardziej, że wyszedł z nią jego kuzyn, który zazwyczaj kontaktował się z nim, gdy planował dobrze się zabawić. A nie mogło być dobrej zabawy bez Kim Heechula. Nawet jeśli to był nieco przygaszony Kim Heechul. Ale przecież jego kuzyn potrafił rozruszać nawet tych, którzy wcześniej wcale nie mieli chęci na imprezowanie, więc na pewno rozrusza też jego. Na pewno.

W pośpiechu spakował najpotrzebniejsze rzeczy i wyszedł na ulicę tak, jak stał, w piżamie. Jak szaleć to szaleć. Może i wyglądał idiotycznie, w tych śmiesznych spodenkach i bluzce w dziwne roboty, ale kogo to obchodziło? Jechał do Busan, odpoczywać, a nie do Mediolanu na pokaz mody.




Myślał, że być może odnalazł spokój.


Już dawno nie czuł się tak lekko. Mógł skakać, biegać i drzeć się w niebogłosy, wylewając alkohol na podłogę i jeść chipsy pełnymi garściami, nie martwiąc się zupełnie o nic.
- Heechul-ah! Piwo się skończyło! – zawołał jego kuzyn z drugiego końca pokoju, machając pustą puszką i śmiejąc się bez sensu.
- Moje jeszcze nie! – odkrzyknął i na dowód tego pociągnął ogromny łyk, po czym niemal zatoczył się do telewizora i odszukał leżący nieopodal mikrofon. – Ej, pośpiewajmy sobie!
- Głupku, nie ma piwa!
- To po nie idź!
- Ty jesteś chyba mniej nietrzeźwy – ocenił kuzyn, łypiąc na niego jednym okiem – Chyba, że się mylę i serio oprócz mnie i ciebie jest tu jeszcze jeden ty…
Heechul zaśmiał się gardłowo i wręczył mikrofon towarzyszowi zabawy.
- Zaraz wracam. Tylko nie jedz moich chipsów!
- Podpisałeś je, że mówisz, że są twoje?! – kuzyn podniósł głos.
- Polizałem każdego chipsa z jednej strony – odparł, mocując się z założeniem butów i spoglądając, jak jego kuzyn pochyla się nad stołem.
- Faktycznie… śmierdzą jak twoja gęba.
- Sam śmierdzisz – odgryzł się idol i jakimś cudem wydostał się na zewnątrz.
Chłodnawe, wieczorne powietrze sprawiło, że poczuł się jeszcze bardziej zamroczony. Miał jednak do wykonania ważną misję, więc wyprostował się i ruszył w głąb ulicy, chwiejąc się tylko odrobinkę.
- Głupi mózgu, a spróbuj tylko mi wyskoczyć z jakimiś głupimi myślami, to pożałujesz – wygrażał się sam sobie pod nosem.




Że zły czas stał się jedynie gorzkim wspomnieniem.


Od tamtego dnia wszystkie kolejne wypełnione były spotkaniami. I już prawie w ogóle nie przebywał nigdzie w samotności; zawsze towarzyszył mu jeszcze ktoś, kto wymagał poświęcenia mu uwagi.
Mężczyzna był zadowolony z takiego obrotu spraw, gdyż wszystko wydawało się iść gładko i czas płynął mu tak szybko, że nie miał nawet ochoty zajmować się myśleniem o sobie, a jeśli już, poświęcał się zajmowaniu raczej swoim ciałem niż duszą.
Zabiegany, głośny i żywy jak zazwyczaj nie zauważył, że tak naprawdę wszystkie te spotkania i tygodnie spędzone na przysłowiowym „korzystaniu z życia” były tylko kolejną z ucieczek, jaką nieświadomie podjął, a która wydawała się jednak być ucieczką skuteczną.




Że znów pełen sił i odwagi zmierzy się ze zwyczajnością.


Zapragnął pojechać do domu mimo, iż był tam jeszcze niedawno.
Ale po prostu musiał tam pojechać. Do miejsca, z którego pochodził, w którym wciąż mieszkali jego rodzice. Chciał im pokazać, że o nich myśli – oczywiście, równie dobrze mógł do nich zadzwonić, ale przecież nic nie zastąpi spotkania twarzą w twarz.
Dzień przed wyjazdem, tuż po wyjściu z miejsca odbywania służby, ochoczo wybrał się po prezenty dla rodziców. Długie godziny spędzał na zastanawianiu się, która sukienka bardziej spodoba się jego mamie i czy tata zechce zamienić swój ulubiony, ale mocno przechodzony garnitur na nowy.

Jak się później okazało, nie tylko on postanowił w tych dniach zażyć rodzinnego ciepła – jego starsza siostra też tam była. Heechul cieszył się z takiego obrotu spraw, ale był jednocześnie nieco zaniepokojony obecnością Heejin w domu.
- Noona – zapytał ją, kiedy w ciepłą, sierpniową noc, siedząc na ganku, pochłaniali kolejne kawałki arbuza – nie mówiłaś ostatnio, że szukasz nowych pracowników i nie możesz się wyrwać z Seulu nawet na moment? – zmarszczył brwi widząc, że jego siostra, mimo iż nie przełknęła jeszcze poprzedniego kęsa, wgryza się w soczysty miąższ.
Zbierała myśli. A więc było coś, co ją zaniepokoiło…
- Noona, powiedz mi. Co się stało, że tu jesteś…?
- Nic takiego, Heechul-ah – odparła w końcu. – Mama ostatnio nie czuła się za dobrze, więc postanowiłam jej pomóc… ale to nic takiego, serio.
- Mama… źle się czuła… i według ciebie to nic takiego? – mężczyzna spiorunował kobietę wzrokiem, żądając odpowiedzi, chcąc, by powiedziała mu wszystko, co wie na ten temat.
- Daj spokój, to pewnie przez te upały… a mama nie ma już dwudziestu lat – Heejin wypowiadała kolejne zdania, w ogóle nie spoglądając na brata – teraz tak będzie coraz częściej…
- Mama jest jeszcze młoda – zaprzeczył stanowczo – musisz coś przede mną ukrywać.
- Dochodzisz do dziwnych wniosków. Jesteś jakiś przewrażliwiony ostatnio – kobieta podniosła się z miejsca i zabrała talerze z pozostałościami po skonsumowanym owocu – nic jej nie jest – powtórzyła, zanim zniknęła w głębi domu i zostawiła Heechula sam na sam z nocnym niebem, w które wpatrywał się jeszcze przez długi czas, myśląc o wszystkim tym, co usłyszał od siostry i co sam zdążył zaobserwować.
- Heechullie, synku, chodź do środka, zmarzniesz… - ciepły, nieco chropowaty, kobiecy głos wydobył się po jakimś czasie z ciemności.
- Śpi? – dołączył do niego głęboki, męski.
- Tak… - odpowiedziała kobieta – przynieś jakiś koc, to go przykryję. Niech tu sobie śpi, musiał się bardzo martwić, że tak się tu zasiedział…
- Jak wtedy, kiedy był mały – przytaknął jego ojciec i poszedł szukać koca.
Tymczasem mężczyzna wcale nie spał, postanowił się jednak z tym nie zdradzać. Bardzo mocno chciał, żeby matczyne ręce, jak to miały w zwyczaju, znów odsłoniły kosmyki z jego czoła i by spoczął na nich delikatny pocałunek na dobranoc.
Nie musiał długo czekać na ten gest.
- Aigoo, mój Heechullie… - matka wierzchem dłoni pogładziła jego policzek – jesteś taki zmęczony ostatnio i taki zatroskany… jak mogłabym dokładać ci jeszcze więcej smutków, skoro masz tam u siebie ciężki czas…? – przykryła go kocem i ucałowała.
Nie wiedziała, że gdy zasunęła za sobą drzwi, w bladym świetle księżyca zabłyszczała pojedyncza łza.

niedziela, 26 sierpnia 2012

4.


Cierpieniem, które niszczy blask ciemnych tęczówek. 


Zatrzaśnięty w swoim niewielkim świecie, pochłonięty sobą, nie słyszał niczego – ani pomrukiwania kota, które jeszcze do niedawna było dla niego pocieszeniem, ani tykania zegara, które zawsze doprowadzało go do szału, ale nie miał serca go wyrzucić, ponieważ dostał go od dziadka… ani nawet potwornego hałasu, jaki dochodził właśnie z niższego piętra.
Nie zauważył także, że drzwi od jego drzwi otworzyły się nagle i równie gwałtownie zostały zamknięte.
- Hyung, ratunku! – wołał od progu zdyszany Donghae, rozglądając się w poszukiwaniu Heechula – Hyukjae goni mnie od piętnastu minut i każe zjeść swoje skarpety, bo przegrałem… - mężczyzna zawiesił głos, odnajdując w półmroku skuloną sylwetkę osoby, której szukał i zaskoczony przez chwilę się w niego wpatrywał - … zakład – dokończył, gdy jego hyung podniósł głowę, by na niego spojrzeć.
Hee zmarszczył brwi, jakby próbując skojarzyć tylko jemu znane fakty.
- Ryba – wychrypiał w końcu – aha – dodał po chwili, nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi kolego z zespołu.
Donghae zapalił światło i podszedł bliżej; kucnął przy przyjacielu i przez dłuższą chwilę przyglądał się jego twarzy, po której wciąż spływały łzy, choć teraz już znacznie wolniej.
Już dawno nie widział go tak smutnego…
- Hyung, nie płacz – objął go i ułożył sobie jego głowę na ramieniu – przecież nie znosisz płakać.
Heechul wtulił się w przyjaciela, pragnąc wchłonąć ciepło, które od niego biło.
- Używasz tych samych perfum co ja, czy zabrałeś moje? – rzucił, przytulając się jeszcze mocniej. Nie chciał zrzucać na tego chłopaka swoich problemów, więc musiał zmienić temat. I jakoś opanować te łzy, które wciąż wydostawały się z jego oczu. I przede wszystkim nie pokazać, że z całego serca łaknął tej bliskości, której właśnie doświadczał, a której tak bardzo mu brakowało…
- Wybacz, hyung, odkupię ci… - wyszeptał tamten, z czułością przesuwając dłonią po jego włosach i delikatnie się kołysząc; dokładnie tak, jak wiele lat temu robił to Hee w stosunku do niego; tak jak matka uspokaja dziecko, wystraszone nocnym koszmarem… - o ile przestaniesz już płakać.
Starszy prychnął i niezbyt mocno uszczypnął Hae w bok.
Donghae odsunął się odrobinę, po czym z uśmiechem na ustach starł ostatnie łzy z policzków Heechula.
- Hyung, jestem pewien, że Sardela zaraz mnie tu znajdzie i zmusi do okropnych rzeczy, więc pogadamy jeszcze innym razem, dobrze? – rzucił, słysząc pokrzykiwanie w korytarzu - I wszystko mi wyjaśnisz, okej? – poklepał go delikatnie po policzku.
Zanim zdążył odpowiedzieć, drzwi do pokoju ponownie się otworzyły i stanął w nich, niezmiernie z siebie zadowolony, Eunhyuk.
- Wiedziałem, że tu będziesz! – zawołał, machając parą skarpetek. – Nie unikniesz swojej kary! – powiedział, po czym zwrócił się do Heechula – wybacz, hyung, że ci przeszkadzamy.
- Ta… - westchnął i obserwował, jak zarówno Hyuk jak i Hae opuszczają pomieszczenie.
- Hae, czy on płakał…? Wtedy, w pokoju? – zapytał Hyukjae jakiś czas potem.
- Tak. Tylko jeszcze nie wiem, dlaczego.
- Dowiedz się… a jak już się dowiesz, to wtedy coś wymyślimy – stwierdził Hyuk, pewien swoich słów i jednocześnie gorąco pragnących, by nie było to nic poważnego…




Który zasłania radość.


Czy nikomu nie wpadło do głowy, że on potrzebuje, by mu trochę „poprzeszkadzano”…? Że siedząc tak w samotności, nie mogąc się do niej przyzwyczaić, potrzebuje czyjejś obecności, by móc sobie z nią jakoś poradzić? Czy naprawdę nikt jeszcze nie odgadł, jak bardzo domaga się tego jego serce?
Ale z drugiej strony, skąd mieli to wiedzieć, skoro jeszcze ani razu im o tym nie powiedział? Skoro wciąż gra towarzyskiego i radosnego i, co paradoksalne, kochającego swoją samotność…
Jednak znali go już tak długo… tak długo, że przecież powinni cokolwiek zauważyć.
Na przykład fakt, że już z nimi nie jada, że nie wita się z nikim, kiedy wraca ze służby ani kiedy oni wracają…
Wiedział, że są to tak naprawdę błahe sprawy, które łatwo przeoczyć. Ale i tak wciąż tkwił w nim niewielki kolec przepełniony żalem do każdego, komu pozwolił się trochę bliżej poznać. I wydawało mu się, wciąż mu się wydawało… że tak naprawdę, Kim Heechul jako osoba, nie artysta, nie ktoś, kto może być w czymś przydatny i pomocny… że nikogo nie obchodzi jego los. Mimo, iż raz na jakiś czas wszyscy powtarzają, jak jest dla nich ważny.
Ale kiedy zauważają, że w niczym się im nie przyda… po prostu odchodzą.
Każdy odchodzi.
Każdy w końcu zostawia go samego.
I to była wyłącznie jego wina.
Wina jego trudnego charakteru. Charakteru, nad którym pracował już od wielu lat, a który wciąż był nie taki, jak trzeba.
I właśnie dlatego wszyscy go zostawiali. Nie mogli go znieść. Jego niedoskonałości, która drażniła nawet jego samego.
Wszyscy, po kolei… Szkolni przyjaciele… A potem nawet najbliższy mu przyjaciel… ten najbliższy z najbliższych; ten, który zapewniał, że go kocha, że go nigdy nie opuści… on także zostawił go bez słowa pożegnania a jedynie z pustką…
Więc, skoro odszedł nawet on… to jest tylko kwestią czasu, kiedy zostawią go pozostali.
Zapomną o nim.
Właściwie dlaczego nie…?
Bycie całkowicie zapomnianym, a w następstwie tego zupełnie odizolowanym od świata… mogło być nawet ciekawe. Izolacja nie mogła być taka okropna, w końcu byłby z daleka od wszystkich… żyłby tylko on sam tylko w swoim pustym świecie. Spokojnie, obojętnie.
Może wtedy samotność nie byłaby tak przerażająca? Może nawet by ją polubił…?
W takim razie musiał po prostu jakoś przeczekać ten czas… żyć z daleka i obserwować, jak wszyscy o nim zapominają. Jak na dźwięk jego imienia reagują krótkim: „kto?”
Poczeka. I tak nie miał innego wyjścia.




I który nie pozwala mu ruszyć naprzód. 


Donghae nie przyszedł. Ani tego samego dnia, ani następnego, ani nawet kilka dni później.
Heechul wiedział, że tak będzie. Czuł to wcześniej każdym nerwem. I myślał, że nie sprawiło mu to zbyt wielkiego zawodu… ale po raz kolejny było to jedynie kłamstwo, które powtarzał sobie za każdym razem, gdy zaczynał się czuć z tego powodu źle.
Powtarzał sobie, że tamten przyszedłby, gdyby tylko mógł. Tłumaczył swojemu zranionemu sercu, że jego dongsaeng naprawdę nie ma czasu, nawet na sen. Że na pewno o nim myśli i czeka na okazję do rozmowy… i jednocześnie nienawidził się za te złudne, w jego mniemaniu, nadzieje. Za fakt, że wciąż wierzy w takie rzeczy choć obiecywał sobie, że przestanie, że już więcej nie da się oszukać…
Miał tego naprawdę dość. Czekania na kogokolwiek, kto będzie go chciał wysłuchać.
Ponieważ nikt nie przychodził.
Ponieważ prawdopodobnie nikt nie czuł się na siłach, by zmusić go do zwierzeń.
Czy to faktycznie było takie trudne…?




Płaczący mężczyzna czuje się wszędzie nie na miejscu. 


Mimo, iż bardzo tego nie chciał, po wielu gorących namowach, przystał na propozycję Hongkiego.
„Hyung, pojedźmy na wycieczkę! Wciąż mam nasze pieniądze za drugie miejsce. Będzie zabawnie, zaprosiłem też innych znajomych! No zgódź się, i tak masz wolny weekend…”
Nie rozumiał sam siebie. Ale się zgodził. Bardzo wbrew sobie i wbrew pragnieniu, by przez cały weekend po prostu wylegiwać się w łóżku…
I był Hongkiemu wdzięczny. Po raz pierwszy w życiu był wdzięczny temu namolnemu, kochanemu dziwakowi za jego wysiłek włożony w poprawienie mu humoru.
I chociaż nie do końca mu to wyszło, chociaż często dochodziło między nimi do nieporozumień, to jednak ten wyjazd, do miejsca, w którym był pierwszy raz, w którym znał go mało kto, pozwolił mu odetchnąć na krótką chwilę. I zapomnieć.
Przez ten jeden weekend… po prostu żył, nie zastanawiając się nad tym, co robił. Nie myśląc o swoich potrzebach, żalach i smutkach. Żył, nieco obojętnie, ale wygodnie.
Ale nawet obojętność go w końcu zmęczyła. Bo obojętność w obcym miejscu jest ciężarem, który trudno nieść.




Więc wciąż szuka tego swojego, odpowiedniego miejsca na ziemi. 


Naprawdę myślał, że wróci do pustego mieszkania i jak zwykle położy się na łóżku albo stanie przy ulubionym parapecie i zatonie we wspomnieniach.
Ale… kiedy wszedł do własnego pokoju zauważył, że oprócz niego i kotów, w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze.
Donghae.
Wpatrywał się w niego przez chwilę, jakby nie dowierzając w sygnały, jakie wysyłał mu zmysł wzroku. Jakby jedynie wyobraził sobie sylwetkę swojego przyjaciela, którą przecież tak często w ostatnich dniach przywoływał…
- Przepraszam, że tak wtargnąłem – usłyszał – ale obiecałem, że z tobą porozmawiam.
- Teraz…? – warknął, by po chwili ze złości na samego siebie wbić sobie paznokcie w nadgarstek.
Niezrażony jego tonem mężczyzna kiwnął głową.
- Hyung, coś bardzo mocno cię martwi, prawda? – zapytał bez ogródek, uśmiechając się zachęcająco.
Heechul usiadł na swoim ulubionym fotelu i zapatrzył się w przestrzeń. Jak miał mu to wszystko powiedzieć? Jak miał wyrazić słowami coś, czego nawet nie potrafił nazwać…?
- To nie tak… - odezwał się po jakimś czasie, próbując się skupić - … to nie tak, że martwi mnie jakaś
konkretna rzecz, Ryba…
- Co się dzieje? – przejęta mina dongsaenga sprawiła, że starszy poczuł w środku dziwne mrowienie -
coś nie tak w twoim miejscu pracy?
- Nie, chyba nie – zastanawiał się głośno – nie mam tam żadnych problemów… odkąd przestałem prowadzić audycję w radio, już nikt się chyba na mnie nie skarży, więc szef też się nie czepia…
- A czepiał się wcześniej?
- No mówię, że jak były na mnie skargi. Że gwiazdorzę, że się panoszę, że osoba wykonująca służbę publiczną nie powinna robić takich rzeczy…
- Ale czy to nie przypadkiem szef zlecił ci prowadzenie tej audycji?
- On sam. Ale wiesz… potem wziął stronę opinii publicznej – Heechul wzruszył ramionami. - Ale miał rację, naprawdę pozwalałem sobie na zbyt wiele… - przygryzł policzek od środka i zamilkł. Czekał na jego reakcję.
Donghae powinien potwierdzić jego słowa… tak powinno być… mimo, że tak naprawdę czekał na zaprzeczenie; na to, że ktoś w końcu stwierdzi, że to nie tak, że on, Kim Heechul wcale nie przekroczył żadnej granicy, że dał sobie radę… czekał na słowa, które staną się jego pociechą i usprawiedliwieniem.
I otrzymał je. Gorące zaprzeczenie wypłynęło z zaaferowanych ust młodszego mężczyzny i sprawiły, że Hee po raz pierwszy od dłuższego czasu szczerze się uśmiechnął.
- Hyung, naprawdę nie zrobiłeś nic złego! – Hae dostrzegł jego uśmiech – o widzisz, jak ze mną pogadasz chwilę, to od razu lepiej wyglądasz. Uśmiechaj się częściej hyung.
Przytaknął i poprosił, żeby tamten już sobie poszedł. Nie dlatego, że przeszkadzała mu jego obecność –
wręcz przeciwnie, pragnął jej jak mało kto. Ale wiedział, że ten facet ma z samego rana wiele zajęć i naprawdę nie chciał być przyczyną jego niewyspania. Nie mógł mu odbierać idealnej okazji do paru ładnych godzin snu.
Ale wtedy usłyszał coś, co zupełnie wytrąciło go z równowagi.
- Hyung… mogę dziś spać z tobą…?
- Niby dlaczego…? Nie masz własnego łóżka?
- Mam. Ale po prostu się za tobą stęskniłem, hyung.
- Rany… nie umiem ci odmówić, jak tak na mnie patrzysz – Heechul skrzywił się, spoglądając w oczy przyjaciela. – No kto to widział, żeby ryba patrzyła na ciebie oczami zranionego szczeniaczka…

wtorek, 21 sierpnia 2012

3.



Na twarzy maluje sobie uroczy substytut szczęścia. 


Przez cały tydzień nie zamykał się w ciemnym pokoju, nie zostawał sam ze sobą i swoimi myślami ani na moment, uśmiechając się do słońca jak do najlepszego przyjaciela i wesoło spacerując po sklepowych alejkach. Już dawno nie był na zakupach, od tak, tchnięty jakimś kaprysem, dziką chęcią wydania kilku won na rzeczy, które nie są mu szczególnie potrzebne, a które sprawią, że będzie wyglądał tak dobrze, jak to tylko możliwe.
Pragnął kupić coś, co zamaskuje jego podejrzaną bladość i zmęczenie. I co sprawi, że poczuje się lepiej.
- W czym mogę służyć? – usłyszał przyjazny głos ekspedientki. Westchnął. Zazwyczaj pracownice tego typu butików, do którego właśnie wstąpił, nie narzucały klientom swojej obecności, ale ta albo była tutaj nowa… albo liczyła na to, że on, bądź co bądź idol, poświęci jej odrobinę uwagi.
Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się najdelikatniej i najprzyjaźniej, jak tylko potrafił.
- Potrzebuję garnituru, takiego na lato… - spojrzał na siebie w lustrze – może w jakimś pastelowym kolorze…?
Kobieta kiwała głową tak ochoczo, jakby od tego zależało jej życie.
- Co pan myśli o bladym różu? – podsunęła mu delikatny materiał, który natychmiast od niej odebrał, nie omieszkując musnąć jej dłoni opuszkami palców. Uniósł lekko prawy kącik ust, z satysfakcją przyglądając się, jak na twarz kobiety wpływa delikatny rumieniec.
A więc jej się podobał… więc nie stracił jednak tego czaru i uroku, który przyciągał do niego kobiety; był święcie przekonany, że zniknął wraz z jego pewnością siebie.
- Nie będę w tym wyglądał jak nieboszczyk? – przyłożył marynarkę do ciała.
- Pan, jak nieboszczyk? Ależ skądże! – ekspedientka zaprzeczyła z całą mocą.
- Tak czy inaczej, różowy nie. Może słomkowo żółty? – zaproponował, szukając wzrokiem odpowiedniego odcienia.
- Jak pan sobie życzy – podała mu garnitur w tym kolorze, ukrywając swoje niezadowolenie. Ale on i tak je zauważył.
- Według pani nie będę w tym dobrze wyglądał? – postanowił się z nią odrobinę podroczyć.
- Ależ skądże, na pewno będzie panu pasować… z nieco jaskrawszą koszulą.
Westchnął. Mógł się tego spodziewać. Niezależnie od tego, kim jest, wciąż należy do jej klienteli i jej zadaniem jest wcisnąć mu jak najwięcej rzeczy.
Normalnie zbyłby ją kilkoma słowami i sam wybierałby stroje, ale tego dnia stwierdził, że dlaczego by miał nie posłuchać czyjejś sugestii… raz na jakiś czas można się poświęcić. Szczególnie, kiedy człowiek za wszelką cenę stara się nie myśleć o niczym.
Przebierał się i przyglądał się swoim kolejnym odsłonom w ogromnym lustrze. I pozwalał, by tamta kobieta decydowała za niego. 
Czuł się jak dziecko wybierające się na zakupy z mamą, ciche i posłuszne jej wyborom. Tak niecodziennie.
- Wezmę ten zestaw – oznajmił po niemal godzinie, stwierdziwszy uprzednio, że wystarczy siedzenia w jednym sklepie. Pożegnał się i posyłając ekspedientce całusa, ruszył przed siebie.
„Udawanie szczęścia też jest całkiem niezłe” – stwierdził.





Tylko po to, by po chwili pomylić go z tym prawdziwym.


- Ahjumma! – wykrzyknął, po czym mocniej ściskając torby z zakupami, podbiegł do małego, ulicznego stoiska z ddeokbokki, przelotnie oblizując usta.
- Aigoo! – starsza pani dotknęła swoich policzków, wyraźnie zaskoczona wizytą mężczyzny. – Chłopcze, gdzieś ty się podziewał! Ile to już lat minęło, odkąd byłeś tu ostatnio? – zastanawiała się, gestem nakazując mu, by usiadł.
- Co najmniej pięć, ahjumma.
Kobiecina uśmiechnęła się delikatnie.
- Wciąż mówisz do mnie ahjumma, a ja spokojnie mogłabym być twoją babcią, dzieciaku – pogroziła mu palcem, śmiejąc się pod nosem i podając mu porcję jedzenia. – Wciąż nie jesz gorących rzeczy, prawda?
Kiwnął głową.
- Nieprawda, jak taka piękna i młoda kobieta miałaby być w takim wieku, żeby być moją babcią? – prawił jej komplementy, nawet tego nie zauważając.
Rozejrzał się dookoła; okolica nie zmieniła się ani trochę, odkąd przyszedł tu po raz pierwszy, tuż po przesłuchaniu do SM… każdy jej metr był wypełniony wspomnieniami… Znów wydawało mu się, że ma kilkanaście lat i jest tym samym zadziornym, radosnym Heechulem, co wtedy…
- Nie gadaj głupot, mnie nie nabierzesz na takie gadki, ja wiem, jakie z ciebie jest ziółko, widziałam cię kilka razy w telewizji – staruszka żartowała sobie z niego w najlepsze, ciesząc się z ponownego spotkania.
- Przyłapałaś mnie, ahjumma… - zrobił smutną minę – i co teraz?
- Dzieciaku… - uśmiechnęła się – zjesz jeszcze jedną porcję mojego ddeokbokki, bo widzę, żeś jakiś taki mizerny… jesteś chory?
Zmartwienie w jej głosie sprawiło, że w sercu mężczyzny coś drgnęło.
Ale co miał jej odpowiedzieć? Że sam nie wie, jaki jest powód tej jego mizerności?
- Nie, z moim zdrowiem wszystko w porządku. Tylko tak jakoś… chyba jestem zmęczony.
- No jak to? – nie dowierzała – Ludzie mówią, że ostatnio jak odbywasz tę służbę publiczną, to masz mniej zajęć…
Wzruszył ramionami.
- Może ty się zwyczajnie nudzisz? Powiedz mi dzieciaku, masz ty kogoś?
Nie od razu zrozumiał, co kobieta miała na myśli i początkowo chciał powiedzieć, że oczywiście ma wielu przyjaciół, z którymi spędza czas, ale kiedy pojął sens jej słów nie mógł zrobić nic innego, jak tylko zaprzeczyć.
- Aj, dzieciaku, baby ci trzeba, swoje lata już masz… dzieciaki mojego najmłodszego syna są w przedszkolu, a ty wciąż się obijasz… - mimo, iż ahjumma podtrzymywała radosny ton i uśmiechała się pogodnie, on nie mógł odebrać tego jako przyjazny, nic nie znaczący przytyk.
Skrzywił się, ale nie chcąc zniszczyć tej atmosfery, mruknął coś niewyraźnie pod nosem i dokończył jedzenie. Myślał, że gdy tutaj przyjdzie, tego typu komentarze nie będą miały miejsca, nawet w żartach. I pomylił się, po raz kolejny. 
Miał wrażenie, że cały świat jest przeciwko niemu, że atakuje go z każdej strony i to bez ostrzeżenia.
I mimo, że ze wszystkich sił starał się od tego uciec, nigdy mu się to nie udało.
Jak w pułapce, z której nie ma wyjścia…




By znów oderwać się od samego siebie. 

Miał już wracać do domu, kiedy w kieszeni zabrzęczał jego telefon.
„Nie masz ochoty się spotkać, hyung? Znalazłem ostatnio świetny lokal.” – odczytał wiadomość od Geunsuka.
„Wróciłeś już z Japonii? Co tak szybko?”
„Stęskniłem się za tobą, hyung!”
– mężczyzna roześmiał się, stojąc na środku ulicy i przyglądając się wiadomości od młodszego kolegi. Wiedział, że jego słowa są oczywistym kłamstwem, że tak naprawdę jego towarzystwo nikomu nie było ostatnio na rękę… Bo nie potrzebowali tej przygaszonej części Kim Heechula, ale tej rozrywkowej. I na siłę próbowali go rozerwać na milion różnych sposobów. Czyżby Geunsuk dołączył do tej zgrai idiotów, która myślała, że to coś pomoże…?
„Dobra, dobra. Przyznaj się po prostu, że wszyscy cię zostawili i nie masz z kim pić.” – odpisał niemal natychmiast.
„Hyung, jak możesz w tak okrutny sposób odrzucać moją miłość?!”
„Nie narzekaj jak głupia nastolatka. Podaj mi adres… Zaraz będę, nie pij więcej i nie rozbieraj się przy niewinnych ludziach. Czaisz? ŻADNEGO STRIPTIZU W LOKALU I JEGO OKOLICACH.”
„Hyu~~~~~~~~~~ng, kocham Cię!!! Okej, poczekam aż przyjedziesz i zrobię Ci prywatne show!!! Hyung jest najlepszy!!!”

Heechul uderzył się otwartą dłonią w czoło. Było gorzej niż przypuszczał; Tamten debil najwyraźniej pił już od dłuższego czasu i najwyższa pora, żeby go stamtąd zabrać, skoro nikt inny się do tego nie kwapił. Sprawdził czy ma wystarczająco gotówki, by zapłacić pracownikom lokalu za milczenie oraz ewentualne zniszczenia i ruszył przed siebie.

Pomieszczenie, do którego wszedł, stylizowane było na późne lata siedemdziesiąte; gdzieś w głębi jakiś utalentowany chłopak siedział na wysokim krześle i grał na gitarze.
Przez chwilę rozglądał się dookoła, szukając znajomej sylwetki, ale chwile później poczuł czyjąś brodę na swoim obojczyku.
- Hyuuuuung… - przywitał go młodszy, mocno zachrypniętym głosem.
Heechul skrzywił się; ostra woń alkoholu i papierosów drażniła jego zmysł węchu.
- Miałeś przestać tyle palić… - syknął, strząsając głowę artysty z ramienia – a nie zacząć jeszcze więcej.
Geunsuk czknął i uśmiechnął się przepraszająco.
- Przygotowywaliśmy z Big Brotherem nowy koncert Team H i jakoś tak.
- Nie tłumacz mi się, nie jestem twoją matką. Ale nie dzwoń potem i nie narzekaj na płuca – starszy spojrzał na swojego przyjaciela, który głupio się do niego uśmiechał i postanowił, że nie pozwoli mu więcej wypić. – Chodź, człowieku, zawiozę cię do domu.
- Ale hyung, nie napijesz się ze mną? – zrzedła mu mina.
- Zapomnij. Jutro rano muszę być w biurze.
Geunsuk prychnął.
- Jakiś ty się zrobił poważny, hyung. Wcześniej takie rzeczy ci nie przeszkadzały…
- Wal się – warknął i odwrócił się na pięcie, ale po chwili zmienił zdanie. – Masz trzy minuty, żeby stąd wyjść, potem zostawiam cię na pastwę losu.
Z zadowoleniem obserwował, jak tamten dopija swoje piwo i kieruje się do wyjścia.
- Jestem – próbował stanąć prosto i zasalutować, ale poddał się, nie mogąc złapać równowagi.
- Widzę. Poczekaj na zewnątrz, ale nie tańcz przed przechodniami. Nie zamierzam cię potem tłumaczyć na posterunku – Hee pobiegł szybko do kasy, uregulować rachunek za przyjaciela, któremu nie przyszło to nawet do głowy.
Wybuchnął głośnym śmiechem, kiedy zobaczył Suka, który stał oparty o jakiś słup i machał szaleńczo głową, podśpiewując coś pod nosem.
- Hyuuuung – podbiegł do niego – to jedziemy do mnie, tak?
Kiwnął głową i złapał im taksówkę. Z pomocą kierowcy udało mu się zapakować, nagle pełnego sprzeciwu, kolegę do środka.
Nie minęła nawet minuta, jak młodszy oparł głowę na jego ramieniu i zaczął rozpinać guziki swojej koszuli.
- Hyuuuuuung, gorąco – jęknął, po czym, nieświadomy zagrożenia, sięgnął do jego guzików.
Heechul uśmiechnął się chytrze. Skoro tamten chciał zabawy, to będzie ją miał.
- Ach, mój dongsaeng jest dziś na mnie strasznie napalony – mruknął mu na ucho, po czym delikatnie pogładził go po policzku – poczekaj aż dotrzemy na miejsce… - popukał jego usta opuszkiem palca i oblizał wargi koniuszkiem języka, próbując się nie roześmiać. Kątem oka widział też konsternację taksówkarza – Spokojnie, ja się tylko z niego nabijam – oświadczył, zasłaniając jednocześnie uszy swojemu towarzyszowi.
- Hyuuuung… - Geunsuk przybliżył twarz do jego tak, że prawie stykali się nosami – co zamierzasz…? – próbował skupić wzrok na starszym, ale jakoś nie potrafił.
- Zobaczysz… - ciągnął dalej, przysuwając twarz jeszcze bliżej. Rozchylił wargi i udawał, że przymyka oczy.
- Hyuuuuuuuuuuung, zamierzasz mnie pocałować?
- Mhm – szepnął, po czym odepchnął od siebie kolegę i zaczął się śmiać – chyba po moim trupie, człowieku. Nie jesteśmy na scenie.
- Hyung… dlaczego mam wrażenie, że wykorzystasz to kiedyś przeciw mnie…?
- Cóż, mogłeś nie pisać, żebym przyszedł – podsumował, uśmiechając się.




Ale to napełnia jego serce jeszcze większym cierpieniem.


Oparł się o parapet i złapał za koszulę w okolicy serca. Łapał powietrze łapczywie, jak ktoś, komu go nagle zabrakło.
Kiedy znalazł się w ciszy własnego pokoju, kiedy opadło z niego wszystko to, co przeżył tego dnia, zabrakło mu tchu.
Nie wiedział, że zachowywanie się „jak zawsze” będzie czymś tak męczącym i że powrót do domu niemal go oszołomi, tak skrajnie różne było to, co pokazywał, a co czuł w samym środku.
Powolutku osunął się na ziemię, za wszelką cenę próbując wyrównać oddech.
W mroku dostrzegł dwoje kocich oczu, intensywnie w niego wpatrzonych.
- Heebummie… - wyciągnął ku nim rękę, przywołując zwierzę do siebie, by za moment schować twarz w jego miękkiej sierści. – Heebummie, co się ze mną dzieje…?
Kot poruszył się niespokojnie, kiedy poczuł na swoim grzbiecie coś wilgotnego.
Jego pan znów płakał…

środa, 15 sierpnia 2012

2.

  1. ... odpowiednich rozwiązań... 


Nie znosił, kiedy z samego rana budzi go natrętnie dzwoniący telefon; nie wtedy, kiedy zaledwie kilka godzin wcześniej dotarł do własnego pokoju w hotelu, potwornie zmęczony całonocnym imprezowaniem i nocną podróżą.
- Tak? - warknął do słuchawki, wolną dłonią przecierając oczy.
"Nigdy więcej jazdy busem do Kyunggi-do w środku nocy"
- Hyung, o której zaczyna się ten turniej? - usłyszał charakterystyczny głos Hongkiego, domagający się odpowiedzi.
Miał ochotę zrobić mu krzywdę. Nie tylko dlatego, że budził go tak wcześnie, ale także - a może przede wszystkim za to, że tamten brzmiał całkiem rześko, chociaż wpił od niego dużo więcej i balował o niebo intensywniej. Ale to Heechul, nie tamten czuł się, jakby ktoś przywalił go ciężkim, kamiennym blokiem.
"Robię się stary czy to coś innego?" - przemknęło mu przez myśl.
- Po południu, dzieciaku - oznajmił młodszemu, starając się brzmieć w miarę łagodnie. Nie mógł sobie dziś pozwolić na jakiekolwiek gesty lub słowa, które mogłyby obrazić jego dongsaenga; musieli dzisiaj dogadywać się jak najlepiej, by móc wygrać turniej League of Legends, na który szykowali się już od jakiegoś czasu. - A teraz, jeśli chcesz żyć, pozwól mi spać dalej.
Hongki zaśmiał się w słuchawkę.
- Nie zabijesz mnie, hyung, bo ci zabraknie jednej osoby do gry. I to zaufanej.
Heechul warknął coś niezrozumiałego.
- Okej, okej, do potem hyung. Widzimy się za parę godzin na miejscu.




... wypełniaczy czasu.


Zaspał. Naprawdę zaspał. Co prawda nie aż tak, żeby zniszczyć sobie szansę na wygraną czy też żeby zdenerwować wszystkich innych, ale z całą pewnością nie miał czasu na przygotowania.
Chwycił wszystko, co miał pod ręką, założył na siebie cokolwiek i niemal wybiegł z mieszkania. Dobrze, że zamówił taksówkę dużo wcześniej...
Na szczęście kierowca nie zadawał zbędnych pytań, a nawet gdyby to zrobił, on i tak nie zamierzał na nie odpowiadać.
W ciszy mógł więc rozbudzić się do końca i jeszcze raz przemyśleć strategię, która jego zdaniem, będzie najlepsza, by powalić przeciwników na kolana.
Dobrze mu było, mieć tak mocno wypełnione czymś myśli. W dodatku czymś, co ostatnio bardzo lubił.

- Heechul-ssi! - usłyszał przyjemny, kobiecy głos zza pleców. Obrócił się i obdarzył jego właścicielkę jednym z czarujących uśmiechów. Dla niej też musiał być miły - nie dość, że była zawodowym graczem, to jeszcze zgodziła się być z nim i Hongkim w jednej drużynie.
- Yuri-ssi, miło cię widzieć - kiwnął głową na powitanie - Hongki już jest?
- Kręci się gdzieś tu... chyba próbuje wyrobić sobie nowe znajomości - odpowiedziała; zawsze, gdy jej słuchał miał wrażenie, że za moment zmaterializuje się postać z gry, której głos podkładała ta kobieta, a którą często grywał nie tylko ze względu na jej umiejętności, ale także na jej niewątpliwe... walory estetyczne.
- Najwięcej znajomości będzie zawierał wtedy, kiedy będzie trzymał się blisko mnie - stwierdził od niechcenia.
- Mówisz to tak, jakby to była najbardziej oczywista sprawa na świecie...
Uniósł brew.
- Bo tak jest.
Oboje mieli zamiar kontynuować rozmowę jeszcze jakiś czas, jednak organizatorzy oznajmili, że najwyższa pora rozpocząć “1st League of Legends Celebrity Championships”.
Nie pozostało im nic innego, jak tylko znaleźć Hongkiego, zrobić sobie pokrzepiającą fotkę, którą Yuri niezwłocznie wrzuciła na twittera i rozpocząć grę.




Niekiedy znajduje chwilowe ukojenie.


W tym momencie istniał tylko on i jego drużyna. I przeciwnicy, których za wszelką cenę trzeba było zgładzić... i to w jak najszybszym czasie.
Wiedział, że pierwszą rundę wygrają. Chodziło jednie o to, by pokonać tamtych w spektakularny sposób - a jeśli nie było takiej możliwości, to chociaż wyjść z tego, poza tym, że zwycięsko, to jeszcze z jak najmniejszą ilością strat.
Pierwsza potyczka trwała zaledwie dwanaście minut, więc "Uniwersal Big Star Team" stwierdził początkowo, że poziom tutejszych graczy nie zachwyca.
- Więc albo jesteśmy geniuszami, albo graliśmy z cieniasami - rzucił Hongki, rozsiadając się w fotelu i przypatrując się ekranowi, na którym wciąż wyświetlała się gra, którą równolegle prowadziły inne drużyny.
- Prawdopodobnie byli to jacyś początkujący fascynaci, ale jak tak patrzę na inne teamy... reszta pojedynków nie będzie łatwa - stwierdziła kobieta rzeczowo, po czym zwróciła się do najstarszego z nich - Heechul-ssi, poprawiłeś się od naszej ostatniej gry... musisz poświęcać temu dużo czasu.
Kiwnął głową w odpowiedzi. Miała rację. Większość wolnego czasu spędzał przy komputerze, grając na przeróżnych serwerach lub przed telewizorem, oglądając nagrania z cudzych potyczek, dogłębnie je analizując.
Ta gra stała się dla niego wspaniałym wypełniaczem myśli. Przyjemniejszą alternatywą do wpatrywania się w sufit i tęsknoty za czymś nieokreślonym.
Dzięki niej mógł przenieść się z rzeczywistości, która przytłaczała go niemal w każdej minucie życia, do świata, w którym to on miał nad wszystkim kontrolę i który był dużo prostszy niż ten, w którym przyszło mu żyć. Świat, którego prawa były jasne i zrozumiałe. W którym nie liczyły się uczucia i inne skomplikowane sprawy, a jedynie przetrwanie. W którym żadne nieczyste zagrania nie miały w ogóle miejsca.
Świat dużo znośniejszy niż ten, który atakował go każdego dnia.




Czasami nawet strzępki radosnych chwil.


Kilka godzin i wiele komputerowych potyczek później z niemałą satysfakcją zdali sobie sprawę z faktu, iż przeszli do ścisłego finału. Byli o krok od zwycięstwa.
I nawet potem, kiedy po niemal dwóch godzinach trudnej walki zostali pokonani przez przeciwników, wciąż cieszyli się jak dzieci. W końcu dotarcie aż do finałów był dla nich niemałym wyczynem.
- Yaah, oni wszyscy są pro… nie mieliśmy szans – oznajmił cierpko Heechul, obejmując przyjaciół ramionami.
- Hyung, czy to nie ty mówiłeś wcześniej, że ich zmiażdżymy?
Pokręcił głową.
- Głupku, myślisz, że jakbym ci powiedział, że nie mamy z nimi szans, to wciąż byś grał tak dobrze do ostatniej minuty?
- W sumie to chyba nie.
- Na pewno nie – wtrąciła Yuri. – A tak poza tym, jestem pod wrażeniem. Byliście naprawdę świetni… nie myśleliście o tym, żeby zostać profesjonalistami?
- Hyung, to jest myśl! – wykrzyknął Hongki, po czym, próbując zażartować, kontynuował myśl. – W to wkładasz trochę więcej serca niż w występy na scenie, więc może się… - zamilkł pod morderczym spojrzeniem obojga towarzyszy. – To nie było zabawne…?
- Nie – warknął starszy. Nie lubił tego typu żartów, a ten facet chyba o tym zapomniał. Szybko się jednak otrząsnął, nie chcąc psuć nikomu nastroju. - Idziemy coś zjeść? Hongstar, ty stawiasz!
Piosenkarz pokornie przyjął swoją karę i już za chwilę widział, jak jego hyung prowadzi pogodną wymianę zdań z jakimś znajomym. Uśmiechał się jak zawsze i nie szczędził ostrych komentarzy. Hongki odetchnął z ulgą. Heechul prawdopodobnie nie wziął tego do siebie i kiedy za moment wyjdą z tego miejsca, szukając jakiejś restauracji, wszystko między nimi będzie w porządku. I będą świętować swój mały sukces. A za tydzień pojadą na wycieczkę wraz ze wszystkimi graczami. Jeśli oczywiście Heechul będzie miał wolny weekend… I ochotę na wyjazd. Bo ostatnio był chyba trochę nieswój... albo tylko tak się tylko Hongkiemu wydawało.




Jednak koniec końców, gubi uśmiech.


Bawił się naprawdę dobrze, nie mógł powiedzieć, że nie. Nawet głupie żarty Hongkiego nie denerwowały go tak bardzo.
Wydawało mu się, że ten dziwny, irytująco ponury nastrój już sobie gdzieś poszedł, że z nastaniem kolejnego dnia wróci do bycia… normalnym. Naprawdę miał taką nadzieję.
Ale kiedy tylko usłyszał dźwięk budzika, wzywającego go do wstania, po raz kolejny poczuł się niezmiernie ciężki… prawie niezdolny do poruszenia się.
- Powinienem zmienić nastawienie – mruknął do swojego odbicia w lustrze, doprowadzając do ładu swoją fryzurę – powinienem podejść do tego bardziej optymistycznie. Idę służyć narodowi! – wypiął dumnie pierś.
Co z tego, że ta służba była w gruncie rzeczy potwornie monotonnym ciągiem tych samych czynności, wymuszonych życzliwości i fałszywych uśmiechów? Przynajmniej miał teraz troszkę więcej czasu dla siebie wieczorami.
Mógł w spokoju poobserwować poprzecinany kolorowymi światłami Seul. I próbować czerpać siłę z tego światła, które tak samo jak on, musiało wykonywać swoją pracę bez względu na to, jak nudna mogłaby się wydawać.
Choćby było mu niesamowicie ciężko, choćby waliło się i paliło w jego życiu… wciąż musiał to zrobić. Wytrzymać jeszcze rok.
Nawet jeśli z każdym kolejnym dniem stawało się to coraz trudniejsze.