Ok, już nie marudzę, tylko zapraszam do czytania. Acha! Nie mam pojęcia, kiedy następna część... może za rok? :DDDDD (oby nie omg)
Ale i tak w końcu zmęczenie bierze górę i
płaczący słabnie
— Cześć, hyung —
przywitał go Donghae, gdy tylko pojawił się w pokoju tuż nad ranem. Machnął mu
tylko przyjaźnie ręką, po czym rzucił się na łóżko. W głowie wciąż szumiało mu
od nadmiaru alkoholu i głośnej muzyki, która wypełniała bar karaoke oraz w
najpopularniejsze kluby w Hongdae. Nie spał od trzech dni i nic nie wskazywało
na to, żeby ten stan rzeczy miał się zmienić. Na dodatek nogi drżały mu tak
mocno, że ledwie na nich stał, a przez całą drogę do pokoju miał wrażenie, że
podążają za nim jakieś cienie.
— Weź chociaż
prysznic, hyung — usłyszał ciepły głos przyjaciela.
— Potem — jęknął,
przytulając się do swojej ulubionej poduszki i przykrywając kołdrą. Miał
nadzieję, że po dwóch przebalowanych dobach w końcu będzie w stanie zasnąć.
Niczego w tej chwili nie pragnął bardziej jak tych kilku godzin, w czasie
których jego organizm będzie w stanie zregenerować się przed kolejnym tygodniem
służby.
Jego życzenie
nie zostało jednak spełnione; godziny mijały, a on wciąż leżał na łóżku
zupełnie rozbudzony. Dochodzące zza drzwi odgłosy również nie pomagały mu
zasnąć. Z każdą minutą rosła jego irytacja i gdy tylko tuż obok jego twarzy
pojawił się Heebum, który nagle wyglądał jak puma szykująca się do ataku,
Heechul dość agresywnie zrzucił go z łóżka, zupełnie nie żałując tego, co
zrobił. Gdy Donghae, martwiąc się o niego przyniósł mu szklankę gorącego mleka,
rozbił ją, rzucając nią o ścianę. Był pewien, że to spisek i ten facet z twarzą
łososia chce zrobić mu krzywdę. Tylko dlaczego Hae nagle zamienił się w gościa
z głową łososia? Czyżby miał halucynacje? No chyba, że nie i że faktycznie był
przybyszem z innej planety, a ci tutaj, puma i mężczyzna, chcieli go zgładzić.
Nie mógł dać im tej satysfakcji, pragnął zaatakować pierwszy.
Nienawidził
wszystkiego i wszystkich. Miał ochotę zmieść każdego z powierzchni Ziemi.
Porozrywać na strzępy, zniszczyć, zabić i… w końcu porządnie się wyspać bez
wspomagania magicznych białych tabletek.
Obiecał sobie
tydzień wcześniej, że spróbuje je odstawić… musiał to zrobić, ponieważ zaczął
się ich bać. Za każdym razem, kiedy spoglądał na szklaną buteleczkę, nachodziła
go dzika ochota, by połknąć je wszystkie. Zdawały się do niego mówić, zachęcać,
nęcić, by zażył je co do jednej. Powstrzymywał się przed tym resztkami silnej
woli. Wiedział, że gdyby mu się nie udało, konsekwencje byłyby okropne, a mimo
to wciąż coś ciągnęło go do tego malutkiego opakowania i jeszcze mniejszych
tabletek.
— Dobra, hyung,
koniec tego dobrego — Kangin bez zastanowienia usiadł na jego łóżku i zrzucił z
Heechula kołdrę — albo weźmiesz te pieprzone tabsy na sen, albo pakuję cię do
samochodu i jedziemy do szpitala.
— Nie chcę
tabletek — zaprotestował Heenim słabym głosem, kopiąc młodszego kolegę w plecy
— spadówa.
— Gówno mnie
obchodzi, czego chcesz — głos Kangina brzmiał poważnie — masz iść spać i nie
obchodzi mnie, jaką metodą. Wstawaj. Wychodzimy.
— Wypierdalaj
stąd, jebany dziwkarzu — warknął Hee, wyobrażając sobie, że właśnie morduje
swojego przyjaciela. Był wściekły. Czy ci wszyscy ludzie przestaną go kiedyś
męczyć?
— Nie wyjdę.
Chyba, że z tobą. Decyduj. Tabletki czy szpital?
— Nie chcę
wychodzić na zewnątrz, dopiero wróciłem, do kurwy nędzy! — Mężczyzna czuł się
przyparty do muru; był przemęczony, bliski furii i z całą pewnością bliski
płaczu. Nie do końca wiedział też, co się dzieje. Rozumiał tylko, że Kangin
chce go zmusić do połknięcia tabletek nasennych. Czyżby chciał go zabić? Chciał
pomóc mu umrzeć?
— Siwonnie,
chodź tu! — Hee wydawało się, że się przesłyszał? Co Siwon miałby tu robić? Nie
chciał tu Siwona, na pewno nie z jego błogosławionym, jasnym uśmiechem i
głosem, który może i mógłby uspokoić stado wściekłych drapieżników, ale w
Heechulu wywoływał zgoła odmienne uczucia. Tylko nie Siwon. Tylko nie tabletki.
Tylko nie to.
— Hyung… — Siwon
pochylił się nad nim — daj sobie pomóc, co? Wiem, że możesz teraz nie myśleć na
trzeźwo, po tylu dniach bez snu i w ogóle…
— Zamknij się.
— Hyung, o co ci
chodzi, to tylko kilka głupich pigułek — zirytował się jeszcze bardziej Kangin
— po prostu połknij je i idź spać, a nie tylko przysparzasz nam problemów.
— Kanginie
hyung… — Siwon położył mu dłoń na ramieniu i pokręcił głową. — Nieprawda, hyung
— zwrócił się do zdezorientowanego Heechula — nie jesteś dla nas problemem,
żadnym.
— Jestem — oświadczył
— jestem i dlatego chcecie, żebym połknął je wszystkie, żebym w końcu zniknął,
żebyście mieli ze mną spokój, kurwa mać!
— Oszalałeś?! — Kangin
wstał i gapił się na niego zaskoczony — masz jakieś omamy czy co?!
— Tak, hyung,
coś sobie wmawiasz — spokojny głos Siwona sprawiał, że trzydziestolatek
zaczynał trząść się ze wściekłości, zaciskając pięści, gotów zaatakować w
każdej chwili. Miał dość — zaraz ktoś przyniesie ci kubek wody i tabletki…
minuta i będzie po sprawie…
— Nie chcę
jebanych tabletek, ile mam wam powtarzać! Boję się tych pierdolonych tabletek,
boję się, do cholery! Boję się, że jak wezmę jedną, będę chciał wziąć je
wszystkie! Boję się, kurwa, ile razy mam wam to powtarzać, zanim zrozumiecie?!
Kangin i Siwon
spojrzeli na siebie zaskoczeni. Również podsłuchująca pod drzwiami reszta
zespołu plus Gunhee, który wpadł na moment nie wiedziała, co o tym myśleć. To
był pierwszy raz, kiedy słyszeli od niego o czymś takim i dłuższą chwilę zajęło
im zrozumienie, że ich przyjaciel prawdopodobnie przez dłuższy czas chciał o
tym porozmawiać i wyobrażał sobie te dyskusje wiele razy, a teraz po prostu coś
pomieszało mu się w głowie.
Hyukjae sięgnął
po telefon i wyszedł na zewnątrz. Wrócił dwie minuty później i wszedł do pokoju
Heechula, w którym Siwon próbował wciąż przekonać swojego hyunga do wzięcia
leków. Heenim płakał, zasłaniając się poduszką. Heebum pomiaukiwał w kącie.
— Dość — oświadczył
— dość. Lekarz będzie tu za moment. Hyung, dostaniesz zastrzyk, dobra? Wyśpisz
się, a potem pogadamy.
— No, kurwa, nie
można tak było od razu? — jęknął Heechul, nieco się uspokajając.
— Wybacz, to
nasza… moja wina… zapomniałem, że te tabletki… no, przepraszam.
— Dobra,
wszystko jedno, po prostu sobie idź. Niech wszyscy już sobie pójdą.
martwiąc innych.
Niski, siwy starszy
pan po cichu zamknął drzwi i poprawiwszy okulary w okrągłych oprawkach,
odszukał wzrokiem mężczyznę, który go wezwał.
— Powinien spać
aż do rana — zwrócił się do Eunhyuka i wyciągnął w jego kierunku dłoń z
niewielką, białą karteczką.
Hyuk odebrał ją
i spojrzał na zapisane na niej słowa i liczby. Kilka sekund wystarczyło, by w
pełni pojąć ich znaczenie.
— Och. Mam go
zmusić czy postarać się, by przyszedł z własnej woli?
—
Przyprowadzanie pacjenta siłą jest dopuszczalne tylko w ostateczności. Proszę
spróbować z nim porozmawiać.
— Czy jego stan…
czy on… No, czy to poważna sprawa?
— Nie jestem w
stanie tego stwierdzić na pewno, ale z tego, co tłumaczył mi pan przez telefon,
to… no cóż, pana przyjaciel może potrzebować pomocy specjalisty, choć nie musi.
Naprawdę mam za mało informacji, przykro mi. Proszę umówić się na wizytę i
wtedy dopiero…
— Tak, dobrze —
Hyukjae przygryzł dolną wargę, mocno się nad czymś zastanawiając. Wiedział, że
prędzej czy później będzie musiał odbyć z Heechulem rozmowę na temat jego
zachowania, ale kompletnie nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać i
świadomość tego bardzo mu ciążyła.
— No dobrze.
Jeśli nie ma pan do mnie więcej pytań, panie Lee, to ja już pójdę — kiwnął
głową w geście pożegnania.
Eunhyuk
westchnął bardzo ciężko i skierował swoje kroki do salonu, w którym stało się
nagle niecodziennie tłoczno. Wszyscy chcieli znać odpowiedź na wiele, wiele
pytań, a on nie mógł im ich dać.
Siedzący na
brzegu kanapy Gunhee poderwał się z miejsca. Zazwyczaj radosna twarz przybrała
poważny wyraz.
— Ta banda tutaj
— wskazał kciukiem za siebie — powiedziała mi, że ty mi wszystko wyjaśnisz. No
to wyjaśniaj. Co tu się dzieje, do ciężkiej cholery?
— Nie
zauważyłeś… hyung?
— Czego niby?
Oprócz tego, że ten idiota nie spał tak długo, że od paru dni wyglądał jak
chodząca śmierć? I był w beznadziejnym humorze, ale to chyba przez to… nie?
— Nie — Gunhee
usłyszał głos z głębi pokoju — podejrzewamy, że nie.
Zaklął cicho.
Czyli jednak. Nie zdziwiło go to, znał Heechula od piętnastu lat i gdzieś w
zakamarkach jego umysłu już dawno pojawiła się pewna myśl, która za moment
prawdopodobnie miała znaleźć potwierdzenie w ustach kolegów z zespołu jego
przyjaciela.
Oparł się o
ścianę i słuchał, od czasu do czasu kiwając głową.
Sytuacja nie
wyglądała zbyt kolorowo. Ale wiedział, że to da się zmienić. Jakoś.
Płaczący czasem musi się komuś zwierzyć.
Hej, to znów ja. A to ci niespodzianka, co?
Lubię do Ciebie pisać. Nie wiem, dlaczego, po prostu
lubię. Ale naprawdę nie rozumiem, dlaczego ciągle jesteś zdziwiona, że
odpowiadam na Twoje listy. Dlaczego miałbym nie? Szczególnie, że z jakiegoś
powodu niesamowicie mnie intrygujesz. Przyłapuję się czasem na tym, że
zastanawiam się, jak wyglądasz (wiem tylko tyle, ile sama mi do tej pory
zdradziłaś… czyli praktycznie nic… btw. skąd wiesz, że nie masz ładnych nóg?
Może dla Ciebie nie są ładne, a dla kogoś innego już tak!), ciekaw jestem, co
lubisz a czego nie, no i co za tajemnicę tak skrzętnie starasz się przede mną
ukryć… tak w ogóle, to zupełnie nie rozumiem, dlaczego mówisz mi tylko troszkę,
trochę mnie to irytuje, jak mam być szczery. Kawę na ławę, poproszę. Nawet,
jeśli jak piszesz, pisanie o sobie nie przychodzi Ci łatwo. Zrób to. Chcę
wiedzieć wszystko od początku do końca. Dlaczego? Nie wiem. Bo tak. Lubię
wiedzieć wszystko o wszystkich, których znam.
Napisz. Będę czekał na Twój list z niecierpliwością.
Twoje listy, mimo że nie są może jakoś specjalnie wesołe sprawiają, że przez
chwilę jest mi jakoś tak cieplej na sercu.
O rany, dziadzieję z wiekiem. Nie dość, że mam
fryzurę jak ajumma (mnie się tam podoba, ale jak zwykle zbieram baty…), to na
dodatek jeszcze mięknę. Niedobrze.
Aaaaa tak w ogóle, to muszę Ci się z czegoś zwierzyć
(oho, czyżbym przełączył się na tryb licealistki?) Te durnie z mojego zespołu
myślą, że ja nie widzę, jak się o mnie martwią, że nie rozumiem samego siebie
(a oni mnie owszem) i nie daję sobie pomóc. Ale ja nie potrzebuję pomocy, no bo
w czym? Czy ktokolwiek inny jest w stanie sprawić, że przestanę czuć się jak
zbity, samotny szczeniak? No nie sądzę. Poza tym chyba nie jest ze mną jeszcze
tak źle. Umiem się sobą zająć, nie jestem dzieckiem nawet, jeśli czasem się tak
zachowuję. Wnerwia mnie to straszliwie.
Dobra, przerwa obiadowa się kończy, muszę wracać do
roboty.
Nie zapomnij napisać wszystkiego, ale to dosłownie
wszystkiego o sobie!
希
Czasem bywa, że czegoś się wstydzi
Wciąż nie mógł
uwierzyć, że aż tak dał się ponieść emocjom i zrobił awanturę godną zmęczonego
dorastaniem trzynastolatka. Co prawda, nie pierwszy raz robił raban o jakieś
drobnostki, ale chyba nie zdarzyło mu się nigdy, odkąd zamieszkał razem z
resztą zespołu, naprawdę się tego wstydzić.
Przez kilka dni
nie mógł spojrzeć nikomu w oczy, nie mówiąc już o jakiejkolwiek wymianie zdań.
Nawet próby Donghae by choć przez moment z nim porozmawiać, kończyły się na
zwykłym „tak tak, nie nie”. Sprawiło to, że dotychczas tętniący życiem pokój
został po brzegi wypełniony nieznośną ciszą i mimo najszczerszych chęci obu
kolegów, nic nie zapowiadało zmiany tej sytuacji.
Być może po
prostu potrzebowali odrobiny czasu.
i chce za to odpokutować.
„Idziemy na
mięsko? Ja stawiam” — napisał do wszystkich członków SuJu na KakaoTalk i
obserwował, jak konwersacja zapełnia się wiadomościami od zadowolonych i zapewne bardzo głodnych przyjaciół.
Zebranie ich wszystkich przez różnice w grafikach graniczyło w tych dniach z
cudem, ale dziwnym trafem jakoś się udało.
Po cichu
obserwował, jak stół powoli wypełnia się przeróżnymi daniami i jak poszczególni
członkowie zacierają ręce, ciesząc się na niewątpliwą ucztę, jaką im tego dnia
zaserwował. Sam jednak nie miał ochoty na jedzenie. Nie oznaczało to, że nie
był głodny, jednak nic, co trafiało przez ostatnie dni do jego ust, w ogóle mu
nie smakowało. Nawet kiedy nachodziła go ogromna ochota na jakieś danie, po
jego spróbowaniu ledwie udawało mu się powstrzymać mdłości.
— Hyung, nie
jesz? — siedzący obok Sungmin szturchnął go w ramię — spiesz się, bo za chwilę
już niczego nie będzie — ostrzegł go, uśmiechając się przyjaźnie.
Heechul
odwzajemnił uśmiech. Sięgnął po swoją parę pałeczek i sięgnął po skwierczące
kawałki mięsa, zawijając je w sałatę. Jadł powoli, dobrze przeżuwając każdy kęs
i udając, że słucha tego, co przyjaciele mają mu do powiedzenia. A mieli bardzo
dużo. Przekrzykiwali się wzajemnie i dzielili się najnowszymi plotkami, machając
pałeczkami i kubkami z wodą tak energicznie, jakby od tego zależało ich życie.
W końcu Hee chwycił
swój kieliszek, napełnił go przezroczystym płynem i sącząc go powoli,
przyglądał się całej reszcie tak, jakby widział ich po praz pierwszy w życiu. W
jednym momencie z niezwykle bliskich osób stali mu się zupełnie obcy. Miedzy
nim a całą resztą wyrosła nagle znikąd potężna ściana, która sprawiała, że w
żaden sposób nie potrafił poczuć się swobodnie.
Przeleciał
wzrokiem po twarzach towarzyszących mu przyjaciół. I wtedy coś do niego
dotarło. Jedna mała myśl, która wcześniej krążyła gdzieś po jego umyśle i
dopiero teraz, omamiona odrobiną alkoholu, dała się złapać.
„Nie są
przyjaciółmi; nie traktuję ich tak, jakby nimi byli”.
Kiedy to się
zmieniło? A może zawsze tak było, że miał ich tylko za członków jednej,
ogromnej rodziny, ale jako przyjaciół już niekoniecznie?
Nie chciał
zaprzątać sobie tym głowy, naprawdę nie chciał. Problem w tym, że uczucie to
przyczepiło się do niego wyjątkowo mocno i żadną miarą nie miało zamiaru
odpuścić. Musiał się więc do niego przyzwyczaić jak do wielu innych rzeczy,
które go w życiu denerwowały, a które musiał znosić.
Uśmiechnął się
do Yesunga bezwstydnie zjadł porcję mięsa znajdującą się w pałeczkach kolegi.
Yesung
spiorunował go spojrzeniem i już chciał powiedzieć coś, co przypomni hyungowi,
że tak się po prostu nie robi, ale nagle zmarszczył brwi, jakby sobie coś
przypomniał i jedynie pokręcił głową. To tylko dodatkowo zirytowało Heechula i
sprawiło, że nagle stracił apetyt. A fakt, że z równowagi wyprowadziło go coś
tak głupiego tylko pogarszał sprawę.
— Hyuuuuung —
Sungmin zamachał mu przed oczami kieliszkiem — Heechullie — przeciągał każdą
samogłoskę.
— Co?
— Twoja kolej na
toast!
Heechul wziął
głęboki wdech i wypalił coś niesamowicie głupiego, ale czego wstawieni już
koledzy wcale nie zauważyli.
Uśmiechnął się i
oparł policzek o dłoń. Od tej chwili zamierzał jeść, pić i po prostu
obserwować. Ale absolutnie nie myśleć, ponieważ z tego jego myślenia nic
dobrego się ostatnio nie brało.