Płaczący mężczyzna.
Nie miał ochoty z kimkolwiek się dziś spotykać. Po raz kolejny wychodzenie z własnego, cichego pokoju stało się dla niego niesamowitym wyczynem.
Mimo to nie mógł od tak przykryć się kołdrą i pozostać w niej do końca dnia. Musiał wstać, wykonać dziesiątki bzdurnych, ale niezbędnych czynności i po raz kolejny zmierzyć się z odbywaniem swojej służby wojskowej.
Powtarzał sobie, że to dla dobra kraju, że jeszcze tylko trochę ponad rok i wróci do tego, co było wcześniej… wiedząc jednak, że to właśnie od tego „wcześniej” uciekł.
Powoli podnosząc się z łóżka, rzucił okiem na przeciwległą ścianę. Światło, bezczelnie przedostające się przez okienną szybę, raziło go w oczy i nieprzyjemnie przypiekało jego policzki.
Na parapet wskoczył jeden z jego kotów; mężczyzna mimowolnie się uśmiechnął, podchodząc do pupila i zatapiając dłoń w jego miękkiej, połyskliwej sierści.
- Szlag by to… - rzucił w przestrzeń.
Stoi w ciemnym, pustym pokoju.
Najtrudniej wracało mu się do pustego mieszkania. Do miejsca, o którym wiedział, że nikt na niego nie czeka. Że wszyscy zostawili go tu samego, wypełniając swoje obowiązki daleko stąd.
Nie miał im tego za złe – to była jego wina i jego błąd, że zdecydował się wciąż z nimi mieszkać podczas wykonywania swojej służby. Wtedy wydawało mu się, że tak będzie lepiej – że mimo wszystko będzie spędzał choć odrobinę czasu z tymi szaleńcami…
Wszystko jednak potoczyło się zupełnie inaczej.
Bo oni zwyczajnie nie mieli dla niego czasu, wciąż niesamowicie zajęci – najpierw przygotowaniami do nowego albumu, nagrywaniem go, potem jego promocją… a on czuł się jak ktoś niepożądany, ktoś, kogo nie powinno tu być. Jak chodzący mebel w kształcie człowieka, snujący się bez celu tu i tam w ciepłe, lecz beznadziejne wieczory.
Początkowo próbował interesować się tym, co robią poszczególni członkowie i sprawdzać, jak im idą przygotowania. Ale wraz z upływem czasu… czuł się z tym coraz gorzej.
Widział ich wszystkich, przepracowanych jak zawsze i jak zawsze dumnych z każdego osiągnięcia… i czuł się od tego wszystkiego tak skrajnie odsunięty… mimo, że wciąż mu powtarzali, że nadal jest ich częścią, że nie mogą się doczekać, aż stanie ponownie na scenie, razem z nimi…
Kiwał im wtedy głową z ironicznym uśmieszkiem i mówił, że oczywiście, że kiedy wróci, zmiecie ich wszystkich… podczas, gdy tak naprawdę czuł, że bez niego radzą sobie dużo lepiej. Że wcale nie powinien już do nich wracać, by nie sprawiać im kłopotów… Co z tego, że z całego serca pragnął znów poczuć to niesamowite uczucie spełnienia, kiedy pojawiał się na scenie i gdy śpiewał… wiedział, że być może będzie musiał z tego zrezygnować, dla dobra wszystkich.
Pośpiewał sobie, potańczył, porobił z siebie debila w programach… pora wkrótce zacząć żyć jak normalny, porządny człowiek. Nawet jeśli zwyczajne, nudne życie nie do końca mu odpowiadało…
A może wcale nie musi tego robić? Może faktycznie mógłby zostać razem z nimi, dopóki każdy z nich nie wybierze swojej ostatecznej drogi…?
Dłonie opiera o szeroki, chłodny parapet.
Miał zdecydowanie za dużo wolnego czasu. Czasu, który marnował na niekończące się użalanie nad sobą i łażenie z kąta w kąt. Czasami wędrował po pokoju w poszukiwaniu Heebuma.
- Chodź tu, panie niezależny, poważny kocie, pobawimy się – mruczał do zwierzęcia, wyciągając ku niemu ręce i podnosząc go z ziemi.
Kot zazwyczaj nie próbował uciekać ani się wyrywać, jakby wyczuwał, że jego właściciel poczuje się odrobinę lepiej, kiedy troszkę się nad nim poznęca. Zazwyczaj wpatrywał się w mężczyznę ogromnymi, kocimi oczami, z niemym wyrzutem, który tamten ostentacyjnie ignorował.
Cieszył się, że ma przynajmniej jakieś zwierzątko, które może mu potowarzyszyć w jego samotności. Że może wypełnić sobie czas i myśli wymyślaniem nowych przebrań i organizowaniem przedziwnych sesji zdjęciowych swojemu pupilowi i zaśmiewaniem się z efektów swoich poczynań.
Wszystko, by tylko przegonić tę natrętną myśl o samotności…
W ciszy wpatruje się w ciemne, nocne niebo.
- Hyung, jesteś głodny? – pukanie wyrywa go z głębokiego zamyślenia. Powolutku obraca się w kierunku, w którym powinny znajdować się, teraz ukryte przez mrok panujący w środku, drzwi.
Chciałby coś powiedzieć, zaprosić przyjaciela do środka, ale gdy tylko otwiera usta zdaje sobie sprawę z tego, że właściwie nie ma ochoty z nim rozmawiać. Że woli zostać tu sam, opierając się o parapet i obserwując rozświetlone miasto.
- Hyung, wchodzę – młodszy nie daje za wygraną i naciska klamkę. Starszy w dalszym ciągu nie mówi nic, po prostu obserwując tamtego. – Hyung, śpisz?
- Nie – odpowiada w końcu i bierze głęboki wdech. Za chwilę się zacznie. Był tego niemal pewien. Dobre rady, pytania, zmartwione spojrzenia…
Zapala się światło i razi go w oczy. Zasłania je dłonią, nerwowo zaciskając zęby.
- Nie siedź tak po ciemku, hyung. Chodź na dół, zjemy razem… - ciepły, zatroskany głos zdenerwował go jeszcze mocniej. Dlaczego ten mały nie mógł zostawić go w spokoju…?
- Nie jestem głodny – odpowiedział szorstko, nawet nie spoglądając na swojego rozmówcę.
- Ale ja specjalnie zrobiłem…
- Nie jestem – przerwał mu stanowczo, starając się nie wybuchnąć.
Przyjaciel przyglądał mu się uważnie przez chwilę, po czym westchnął cicho.
- Zostawię ci jedną porcję w lodówce… - powiedział cicho, zanim wyszedł, cichutko zamykając za sobą drzwi.
Gdy tylko mężczyzna upewnił się, że został sam, usiadł na łóżku i przyłożył dłoń do czoła.
„Głupku, mogłeś go zatrzymać. Mogłeś z nim porozmawiać. Mogłeś mu powiedzieć. Wszystko powiedzieć…”
Poczuł, jak jego własne paznokcie boleśnie znaczą jego czoło.
Jego oczy spowite są mgłą…
- I co, zejdzie do nas? – lider uniósł głowę znad miski z ryżem.
Ryeowook pokręcił głową i westchnął ciężko.
- Nie sądzę. Siedzi u siebie w pokoju i chyba nie chce nikogo widzieć.
- Zrobiliśmy mu coś? – zapytał Sungmin, pomiędzy kolejnymi kęsami. Wszyscy zamilkli na moment, próbując sobie przypomnieć, czy przypadkiem nie zawinili albo nie podpadli w czymś swojemu koledze z zespołu. Żaden jednak nie mógł sobie niczego przypomnieć.
- Tu raczej nie o to chodzi – stwierdził po jakimś czasie Wookie. – Z nim jest coś nie tak, ale nie wiem, co.
- Ktoś mógłby z nim pogadać – odezwał się Shindong, drapiąc się po głowie – ze mną pewnie nie będzie chciał rozmawiać… może Donghae?
- Przecież on nie ma czasu, kręci dramę – odpowiedział mu cicho Teukie – zresztą, wszyscy jesteśmy czymś ostatnio zajęci… - przybrał smutną minę i zmarszczył brwi, jakby próbował znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Ja pójdę – z miejsca podniósł się Eunhyuk.
- BoA – przypomniał mu lider. Hyuk westchnął i kiwnął głową. Musiał iść niedługo poćwiczyć…
- Yesung…?
- Ja nie umiem z nim gadać…
Leeteuk wstał.
- Najem się kiedy indziej – oświadczył i nie zastanawiając się dłużej, pognał piętro wyżej.
…przepełnione bólem, zdają się spoglądać wewnątrz siebie.
Dłuższą chwilę milczeli obaj, każdy pochłonięty własnymi myślami.
- Co się dzieje? – zapytał w końcu Leeteuk, kładąc rękę na ramieniu mężczyzny. – Unikasz nas.
- Nic. Nie – odparł, stojąc do niego tyłem i zaciskając powieki.
Starszy uniósł znacząco brew i stanął przed swoim niewiele młodszym przyjacielem, który skutecznie unikał jego wzroku.
- Nie zszedłeś na dół. Siedzisz po ciemku. Odpowiadasz półsłówkami. Ignorujesz nas, jakbyśmy coś ci zrobili. Co jest? – zadał pytanie jeszcze raz tonem wyczekującym pełnej odpowiedzi.
- Nie jestem głodny, więc nie zszedłem, czy to tak trudno pojąć?
Jungsu westchnął i usiadł na krześle.
- Jasne, nie byłeś. W porządku. Ale dlaczego, do cholery, ciągle siedzisz tu sam po ciemku i gapisz się w to głupie okno?
Nie mógł mu powiedzieć. Chciał, naprawdę chciał to zrobić, ale w jednej chwili wszystkie słowa, których mógłby użyć zabrzmiały w jego głowie tak głupio i tak niepoważnie, że nie powiedział nic. Jedyne, co mógł zrobić, to spojrzeć liderowi w oczy, błagając, żeby zrozumiał wszystko bez użycia słów, bez nagle zbyt trudnego otwierania ust. Żeby pojął jego dziwny ból, chorobliwą zazdrość i irytującą samotność. By zrozumiał to wszystko…
Wiedział, że przytłacza go tym spojrzeniem, że zamiast wyjaśnić, tylko wszystko pomiesza, ale nie umiał inaczej. Nie umiał mu powiedzieć, co czuje. Umiał to jedynie czuć.
Leeteuk westchnął ciężko.
- Nie mam pojęcia, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać i o co ci właściwie chodzi. Słyszałem, że jutro wychodzisz gdzieś z Hongkim. Może to cię rozerwie. Tak czy inaczej – starszy jeszcze raz położył dłoń na ramieniu młodszego – jakby co, wal do mnie jak w dym, jasne?
- I po drodze natknij się na ekipę z KBS, która nagrywa tu jakiś program – rzucił cierpko – nie, dzięki.
„Tu cię boli” – pomyślał lider i uśmiechnął się delikatnie.
- Wczoraj wieczorem byli tu ostatni raz, więc nie masz się już czym przejmować – poinformował go i kiwnął głową na pożegnanie, zadowolony z rozwiązanego problemu.
- Ta… - mruknął Heechul pod nosem, szukając swojego portfela.
Wyszedł pół godziny później. Musiał się rozluźnić przed jutrzejszym, całodziennym maratonem z LoLem.
„Karaoke tam gdzie zawsze?” wysłał kilka wiadomości. I wiedział, że co najmniej połowa odpowiedzi będzie twierdząca.
Szukają odpowiedzi…
Nie mógł zrozumieć, dlaczego go to nie bawi…
Siedział na swoim ulubionym miejscu, w ulubionym pokoju i oglądał popisy szalejących kolegów, parodiujących przeróżnych znanych wykonawców.
Klaskał im i śmiał się głośno – bo tak wypadało. Bo skoro ich tu wszystkich zaprosił, powinien uśmiechać się radośnie, wylewając łzy ze śmiechu. Mało tego, powinien czynnie uczestniczyć w tym przedstawieniu, w paradzie dziwactw i wokali brzmiących bardzo pijacko.
Ale był tym wszystkim naprawdę zmęczony. Pragnął znów znaleźć się tam, skąd niedawno wyszedł w pośpiechu – z ciszy własnego pokoju.
A jednak siedział do samego końca tego spędu, udając niezwykle rozbawionego i dziękując sobie w duchu za to, że posiada jakieś aktorskie umiejętności… i jednocześnie się za nie przeklinał.
Może gdyby ich nie posiadał, gdyby nie umiał zagrać szczęśliwego nawet przed samym sobą, co ostatnio robił tak często, wszystko wyglądałoby nieco inaczej? Może ktoś zauważyłby, że nie radzi sobie z samym sobą i wciąż od czegoś ucieka…?
Może.
- Zostało jeszcze trochę tego piwa? – rzucił, szczerząc zęby w uśmiechu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz